niedziela, 10 października 2010

Podróże gastronomiczne...


Restauracja
w Jaworkach
1994r.



Mogę śmiało powiedzieć, że "bywać" w rozmaitych knajpach, restauracjach, kawiarniach, pubach i innych placówkach zbiorowego żywienia zaczęłam dopiero z Andrzejem. Wcześniej zaliczałam ewentualnie bary mleczne.
Naszą pierwszą randkę odbyliśmy w restauracji "Pod kurantem" na łódzkim Placu Wolności. Jedliśmy w
uzetki...
Kiedy przyszedł czas na podróże z dziećmi
i "wyrośliśmy" już z żywienia wczasowego, czyli zorganizowanego, założyliśmy od razu, że nie będziemy się zajmować gotowaniem na naszych urlopach. Żadnego wożenia weków, zupek w proszkach, żadnych konserw. Na obiady chodziliśmy do restauracji, albo jadaliśmy w schroniskach, jeżeli akurat byliśmy na szlaku.
Bywanie w restauracji, to niezwykle ci
ekawe doświadczenie.
Najpierw trzeba się zdecydować na lokal (jeśli jest wybór). Ja prefe
rowałam zawsze jasne, przestronne, z ciekawą aranżacją, wnętrza. Dzieciom podobały się takie, w których było trochę tajemniczo, ale najważniejsze było to, żeby było szybko podane:)
Mąż szukał miejsc dla
niepalących. Wcześniej studiował jadłospis i bywało, że wychodziliśmy, gdy nic ciekawego do jedzenia nie znalazł.
Niektóre miejsca zapad
ły nam w pamięć.
W Krościenku restauracja U Walusia, z regionalną kuchnią i góralskim wystrojem.
Bar Miza, gdzie podawali drinki o bardzo wyszukanych nazwach (śrubokręt!) i gdzie siadywało się na wysokich, barowych stołkach.
W Jaworkach, pod Wysoką, restauracja z płonącym w środku ogniskiem, wokół którego stały stołki "owieczki".
W Zawoi restauracja Relaks (a może Stylowa, lub Staropolska... nie pamiętam) z wystrojem żywcem przeniesiony
m z czasów PRL - paprotki w doniczkach, ceratowe obrusy, w menu schab z kapustą i kotlet mielony z buraczkami. Wszystko podane na charakterystycznej zastawie z białego porcelitu z niebieskim szlaczkiem i napisem "Społem".
W Krynicy kawiarnia "Julianka", gdzie zjedliśmy ciasto nazwane Panorama, która to Panoramę Kasia ulubiła sobie szczególnie i kazała mi ją piec przy różnych szczególnych okazjach. Panorama była rodzajem torcika z ciemnego i jasnego ciasta przełożonego kremem.

Milówka.
Przy barze
w Beskidzie









W Milówce nasza ulu
biona restauracja Beskid, w której królowała pani Danusia. Dyskretnie podsuwała nam kartę dań razem z ciekawostkami na temat jej restauracji. Beskid miał długą historię, okraszoną wizytami znamienitych gości - aktorów, polityków, piosenkarzy.
Na parapecie często drzemał stary kocur. Dzieci chętnie zatrzymywały się, w przedsionku , żeby pograć w grę z nieprzewidywalną kulką...:)
Stali bywalcy, do których szybko nas zaliczyła, dostaw
ali rabat. Na pożegnanie pani Danusia zafundowała nam osławiony koniaczek...
Beskid rozrósł się i zamienił w przyzwoity hotel. Pani Danusia niezmiennie przesyła mi pozdrowienia, ilekroć Andrzej zawita do jej restauracji w czasie górskich wędrówek.
W okolicach Milówki, w Lalikach zaliczyliśmy fajny bar z bilardem. A na Przełęczy Koniakowskiej zatrzymaliśmy się w barze Koronka. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, po to żeby
się czegoś napić. Jadnak bar Koronka zapamiętaliśmy, głównie za sprawą jednego przystojnego, długowłosego młodzieńca z mapą... Myślę, że najcieplej wspomina go nasza córka:)
W Wiśle chadzaliśmy do restauracji w rynku. Nazywała się Dom Zdrojowy i znaliśmy ją już z prozy Jerzego Pilcha:)
W Domu Zdrojowym kelnerował szczupły młodzieniec, który ładnie się uśmiechał do Kasi. Jadaliśmy tam rosół z żółtym makaronem. Przed restauracją kupowaliśmy kukurydzę, podawaną z masłem i solą.
Należy dodać jeszcze do tej listy schronisko na Hali Łabowskiej, gdzie można było zamówić NSW, czyli Naleśniki z Serem i Wszystkim (jagodami, bitą śmietaną i syropem czekoladowym).
Jagody zbierane na okolicznej polanie pachniały bosko. Z kuchni dobiegał zazwyczaj zapach zalewajki na grzybkach. Przed schroniskiem pasła się koza, a w starych, górskich butach rosły posadzone pelargonie. Napis na ścianie stołówki głosił: "uwaga zły pies i jeszcze gorsze koty!". Psy i koty w zgodzie i całkiem pokojowym nastroju wygrzewały się na słońcu. Teraz na Hali Łabowskiej rządzi już inna ekipa. Nie wiem, z czym dają naleśniki.



Dwaj panowie
nad menu.
Knajpa
w Żywcu

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

No i znowu jacyś panowie, którzy mi się spodobali;-) Byłam kochliwą nastolatką. Pana z mapą jako takiego nie pamiętam, ale pamiętam miłe wrażenie, więc na pewno był przystojny;-)

mamuśka pisze...

Na pewno miał długie włosy:)

PAPROCH pisze...

No, to na bank, to akurat pamiętam:-)