środa, 19 lipca 2017

Misia bez Meli

Mela nie była chora na wściekliznę.
Dzisiaj dowiedziałam się o ostateczne wyniki badań.
Nie wiadomo, dlaczego umarła. W ogólnym rozrachunku, powody śmierci małej kotki nikogo nie obchodzą.
Mnie tak, ale nigdy się już nie dowiem.
Misia została sama.
Zadomowiła się, osadziła.
Nabrała ciałka.
Więcej śpi na zewnątrz. Do kanapy chowa się, gdy słyszy coś niepokojącego. Cudzy głos, dzwonek do drzwi.
Czasami ucieka w panice, gdy chcę ją wziąć na ręce.
Przesiaduje na dawnych miejscach Melki - na fotelu, na oknie, na biurku. Na obu łóżeczkach.
Czasami zagląda mi w oczy z niemym pytaniem. 
Co chciałaby wiedzieć?
- Wszystko będzie dobrze - mówię jej.
Podstawia mi brzuch do głaskania. Na chwilę.
Doceniam to.
Myślę, że obie jakoś tęsknimy.
Miśka wskakuje mi na kolana i mruczy.


3 komentarze:

PAPROCH pisze...

To pewnie głupio brzmi,ale...tak widocznie miało być...

mamuśka pisze...

No, niektórzy wierzą, że wszystko jest zapisane w górze.

agacioszka pisze...

Może przez to więź z Misią będzie silniejsza.