sobota, 19 listopada 2011

Jestem zmęczona
















Dlaczego tydzień tylko jedną,
tylko jedną ma niedzielę?
To tak niewiele! To tak niewiele!

Zmęczony!
Jestem zmęczony!
Strasznie zmęczony!
Zmęczony!

Zmęczony!
Jestem zmęczony!
Strasznie zmęczony!
Zmęczony!

Dlaczego zawsze coś się znajdzie,
coś się znajdzie do roboty?
Nie mam ochoty! Nie mam ochoty!

Zmęczony!
Jestem zmęczony!
Strasznie zmęczony!
Zmęczony!


Pamiętacie serial "Siedem życzeń"? Bardzo go lubiłam. Głównie ze względu na czarnego kota:)
A ta piosenka, jak mantra, zawsze przypomina mi się, no właśnie, gdy jestem zmęczona.
Jestem zmęczona. I nie mam ochoty.
A roboty pod dostatkiem. Zapisywałam w piątek pacjentów na następną wizytę i okazało się, że termin jest na... 23-go grudnia. Powiedzieli, że przyjdą! Terminów, jak na lekarstwo.
Rok zleciał, nie wiadomo kiedy. Trudny rok. Trudni pacjenci.
Przychodzą do mnie po receptę, po panaceum, po cud.
Kiedy mówię, że od nich wszystko zależy, nie wierzą mi.
Dostali adres, czasem zalecenie, czasem problem ich przerósł i są zdeterminowani. Podejmowali tygodniami decyzję, żeby zadzwonić, żeby opowiedzieć, żeby ze wstydem ukradkiem ocierać oczy.
Wyrzucili wszystko z siebie. Nareszcie!
Powiedzieli o tikach, o jąkaniu, o sikaniu w majtki.
O tym, że dzieci nie słuchają, wagarują, nie uczą się, kłamią.
O tym, że mąż (albo żona) są niekonsekwentni, pozwalają na wszystko, podważają ich autorytet. I o tym, że teściowa się wtrąca.
Że nie mają pracy, pieniędzy, mieszkania, znikąd pomocy.
O swoim trudnym dzieciństwie, alkoholizmie ojca, matki, brata, męża, konkubiny...
O chorobach dzieci i o swoich. O beznadziei i depresji.
Są źli na szkołę, na system, na lekarzy i na innych psychologów. Na mnie.
Cierpią. Płaczą. Domagają się odpowiedzi, dobrej rady.
Oczekują, że będę cierpliwa, wyrozumiała, empatyczna, wrażliwa, spokojna i wszechwiedząca.
Chcą być dla mnie jedyni i wyjątkowi. "Trudny przypadek" mówią o sobie, trochę ze strachem, a trochę z kokieterią i nadzieją na dobre, lepsze traktowanie, na zapamiętanie ich twarzy, imion, losów.
A ja? Staram się sprostać.
Uśmiecham, się słucham.
Podaję chusteczki. I znowu słucham.
Wsłuchuję się. Porządkuję te zawiłe układanki.
Zadaję pytania, które prowadza ich ku rozwiązaniom.
Ale, gdy mówię, że wszystko w ich rękach, mają w oczach zawód.
Niektórzy od razu rezygnują. Część z nich zostaje z niedowierzaniem, z nadzieją, że trochę ich straszę, że w końcu zrobię, co do mnie należy i naprawię im życie.
Nieliczni zaczynają stawiać pierwsze samodzielne kroki na tych nowo odkrytych ścieżkach.
Jestem zmęczona. Strasznie zmęczona.
Czasem nie mam ochoty.
Potem znowu otwieram drzwi i mówię:"zapraszam".
I uśmiecham się.
A na szafce mam chusteczki i cukierki.




Siedem życzeń jak we śnie,
Albo w bajce, którą znasz.
Los ci dał wielką moc, czarodziejską.
Siedem życzeń wybierz sam,
Nie pomoże ci w tym nikt,
Co jest dobre, a co złe
Rozważ w sercu.

Siedem życzeń, siedem życzeń,
Siedem życzeń, siedem życzeń, siedem życzeń.

Siedem życzeń spełni się,
Jak magicznych siedem liczb.
Nie uciekniesz choćbyś chciał
Przed wyborem.
Siedem życzeń, życzeń twych,
Jak mądrości siedem bram,
Czy potrafisz przez nie przejść
Będąc sobą.





7 komentarzy:

tataradka pisze...

Może postaw lustro na miejscu pacjenta i udziel sobie porady. Może weź winę na siebie i wybacz sobie, w moim przypadku to działa.
Ps. Właśnie wychodzi słońce.

mamuśka pisze...

Może niektórym rzeczywiście pomogłoby to, że biorę winę na siebie... Ale nie wiem, czy to jest dobre rozwiązanie.

PAPROCH pisze...

Bardzo niedobre. Branie cudzych win na siebie winnym nie pomaga, a nas samych - wykańcza. Myślę, że sztuką właśnie - nie brać tej winy na siebie. Profesjonalista to potrafi sądzę:-)
A może tylko ja jestem taka chłodna i nadmierne układanie się z innymi i pomaganie trochę wbrew osobie, której pomagam - mierzi mnie ogromnie.

mamuśka pisze...

Nie można pomóc komuś, kto pomocy nie chce.

tataradka pisze...

Nieprecyzyjnie się wyraziłem. Chodzi o takie rozliczenie wobec siebie samego. Nie żeby innym pomóc, czy głośno to mówić. W końcu nie ma obowiązku być cudotwórcą.

PAPROCH pisze...

Mamo, ja raczej miałam na myśli takie pomaganie praktyczne, dalej moje myśli poleciały. Nie rozwiązywanie czyichś problemów emocjonalnych powiedzmy, ale uszczęśliwianie na siłę pomocą praktyczną - co niestety nagminnie praktykuje mój mąż, a Twój zięć :-p
Totoradka, myślę że każdy dobry psycholog musi robić tak, jak Tata napisał. Inaczej by powariowali szybko :-p

mamuśka pisze...

Kiedy pomagamy innym na siłę, to w gruncie rzeczy mamy na celu własne samozadowolenie. Radość z obdarowywania, to bardzo kuszące uczucie.