czwartek, 6 czerwca 2013

30





















Od rana myślę o nich. 
O mojej Córeczce  i o moim Mężu.

30 lat temu dostałam taki list:

"Najukochańszy mój skarbie!
Wybacz mi to,  że  nie pisze do Ciebie listów. Nie mam żadnego usprawiedliwienia.
Po prostu zapomniałem, nie pomyślałem - bo ja wiem?
Z tego, że mamy córeczkę  cieszę się bardzo, bardzo, bardzo.
Wydaje mi się nawet, że  przed Twoim pójściem do szpitala mówiłem Ci, że chcę abyśmy mieli Kasię. Myślę, że wszyscy w rodzinie bardzo się z naszej córeczki cieszą.
Ja najprawdopodobniej nie potrafię okazywać radości, a do tego jest to zupełnie niemożliwe przez telefon, gdzie zawsze w odległości poniżej metra stoi ktoś obcy. A może po prostu ta największa i najprawdziwsza radość  przyjdzie dopiero z czasem, kiedy będę miał bezpośredni i "namacalny" kontakt z Kasią. Wiadomo przecież, że ojcowie przepadają za swoimi córkami. (...)
Muszę Ci Basieńko powiedzieć, że jak zobaczyłem Kasiulę w telewizorze i już wyszedłem ze szpitala, to miałem ochotę głośno śmiać się i śpiewać i podskakiwać. (...)
Całuję Cię bardzo, bardzo mocno mój Nosku kochany i Kasię też całuję w pupkę i może nie tak mocno, żeby jej krzywdy nie zrobić. 
Andrzej"

 
I nie wiem, co mam więcej napisać.
Płakałam wtedy nad tym listem ze wzruszenia i z radości.
Teraz...

 











1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Piękny ten list :-*