Podobno...
Rozpieszczam mojego kota.
A właściwie kotkę. Miśkę.
Rozpieszczam tez nie-mojego kota. Piernika - rezydenta.
Piernik jadał z miseczki. Zawsze zostawiał na dnie trochę jedzonka.
Pomyślałam, że trudno mu się z tego dna wylizuje, bo wąsy opiera o brzegi naczynia. Wyciągnęłam z czeluści talerzyk ładny, ozdobny, bożonarodzeniowy.
- Piernik, nowa miseczka!
Zjadł wszystko! Wylizał.
Syn patrzy sceptycznie.
- Teraz trzeba mu jeszcze widelec dać!
Ha, ha...
***
Miśka je obiad. Piernik przybiega po chwili. Wspina się przednimi łapkami na szafkę.
-Miuauuu!- domaga się donośnie.
Daję mu z ulubionej, jeszcze rano, saszetki. Indyk z fasolką.
Wącha. Obchodzi talerzyk z drugiej strony. Wącha.
Odchodzi z ogonem sztywno uniesionym do góry.
- Piernik! Przecież to jest to samo jedzonko!
- No właśnie! - mówi mi jego ogon - Ciągle to samo!
Siadam i szukam na Allegro nowej karmy.
***
Kręcę się po kuchni wieczorem.
Miśka przybiega i patrzy mi w oczy.
- Mii!- miauczy po swojemu delikatnym sopranikiem.
- Miśka, już jadłaś kolację - przypominam jej.
- Miii! - chyba nie wierzy.
- Nie dam ci więcej.
- Miii! - ociera się o moje nogi.
Wzdycham. nakładam kolejną porcję wołowinki.
- Mamusia!- mówi karcąco Syn znad swojej spóźnionej kolacji - Jesteś niekonsekwentna! Ja nie wiem, jak ci się udało nas wychować?!!
Cóż. Oni tak tak nie miauczeli.