Julius Reubke, 1834-1858
Dziś pierwsza niedziela miesiąca. Po długiej przerwie wybrałam się na koncert organowy do kościoła św.Mateusza.
Dawno nie byłam.
Trochę zapomniałam.
Jak to jest.
Kościół zbudowany około sto lat temu w stylu neoromańskim ma szczególną atmosferę - grube mury, wąskie okna, ciężkie ciemne drewno ławek. Chłód.
Pod kopułą gigantyczny żyrandol.
Wysoko, z tyłu, naprzeciwko ołtarza - organy.
W programie Bach, Mendelssohn i Julius Reubke.
Bach- cóż, bez komentarza. Bach, to Bach. Preludium i fuga e-moll.
Kiedy słucham Bacha, zawsze oczami wyobraźni widzę tego grubawego pana w przekrzywionej peruce, bębniącego w zapamiętaniu w klawisze organów. A jego liczne potomstwo pląsa dookoła.
Felix Mendelssohn-Bartholdy - mistrz. Sonata A-dur.
No, i ten Reubke. Niemiec.
Pani Aleksandra Bęben, która zawsze prowadzi koncerty i której uwielbiam słuchać, opowiada o młodym Juliusie, o jego talencie i o tym, że Sonata c-moll na temat Psalmu 94 to jego największe dzieło, skomponowane rok przed śmiercią.
Julius Reubke zmarł w wieku 24 lat! Na gruźlicę.
Pani Aleksandra mówi, że sonata trwa prawie pół godziny. Zastanawiam się, czy nie wyjść.
Zostaję.
Julius Reubke i grający na organach Radosław Kuliberda wstrząsają mną, jak już dawno nic. Kiedy wychodzę z kościoła, ledwo dyszę. Czuję się tak, jakbym przebiegła jakiś bardzo długi dystans, a potem wpadła pod strumień silnej i gwałtownej ulewy.
Najpierw zdyszana do granic, potem obmyta do nagiej skóry.
Uf!
Jak można skomponować coś takiego, będąc tak młodym?
I tak chorym.
Julius Reubke rozłożył mnie na łopatki.