niedziela, 20 września 2009

..w góry miły bracie!


"Siostro i bracie, nie maż po wiacie! Bo kto maże po wiacie, temu spiorą gacie!"

Ta urocza twórczość przywitała nas na którymś z przystanków PKS.

W góry bracia i siostry!
Nawet nie wiem dokładnie, jak to się stało, że dzieci się w te góry "wciągnęły". Obok marudzenia zaczęła się pojawiać fascynacja. Mateusz w góry poszedł po raz pierwszy z ojcem na wędrówkę po schroniskach, gdy miał 8 lat. Pierwsza trasa, którą przebyli wiodła z Krynicy Górskiej przez Jaworzynę Krynicką na Halę Łabowską i trwała pewnie ze sześć godzin. Mateusz wcale się nie zraził. Wprost przeciwnie, nabrał ochoty na więcej. Tym bardziej, że Kasia zdobyła po kolei trzy odznaki turystyczne. Pewnie chciał ją dogonić:)
Przez kolejne cztery lata wspólne wakacje też spędzaliśmy na południu kraju.
W 1995r. pojechaliśmy do Krościenka i do Krynicy. Rok był trudny. Tata chorował i w czerwcu miał operację. Wiedzieliśmy już, że to rak i że nic się nie dało zrobić. Wahałam się, nie wiedziałam, co począć. Mieliśmy wyjechać na miesiąc, kwatery były już zamówione. Pomyślałam, że powinno być w miarę normalnie, bo to daje większy spokój. Ale nic nie zmieni już faktu, że ostatni miesiąc życia mojego ojca spędziłam z dala od niego.
W Krościenku spotkaliśmy się z naszą sąsiadką Marysią i jej córką Olgą. Pogoda była upalna. Mimo to chodziliśmy na długie wycieczki, bo chyba trochę chcieliśmy udowodnić Marysi, która chętnie opowiadała o swoich wyprawach
w góry, że i my potrafimy... Poszliśmy na Przechybę (długą i nudną trasą), na Lubań, na Turbacz, gdzie w wielgachnym schronisku kazali nam zdejmować buty przy drzwiach. Spłynęliśmy na tratwach przełomem Dunajca.
Po dwóch tygodniach pojechaliśmy do Krynicy. W dużej willi położonej wysoko nad miastem dostaliśmy dwa pokoje, łazienkę i dostęp do obszernej, czystej kuchni. Znowu chodziliśmy na wycieczki. W Nowym Targu kupiłam sobie wygodne buty, które sprzedawczyni reklamowała jako "buty robione dla drwali kanadyjskich". Miały grubą podeszwę i zapewnienie, że są tak impregnowane, żeby wytrzymać przebywanie w wodzie przez jakąś abstrakcyjnie dużą ilość godzin! Miały niewielkie zarysowanie na czubku i dlatego zostały cofnięte z eksportu. Buty były cudownie wygodne i mogłam w nich wreszcie długo chodzić. "Zdobyliśmy" Jaworzynę, Huzary, odwiedziliśmy schronisko nad Łomniczką i cudowne, przyjazne dla turystów schronisko na hali Łabowskiej.
Do Krynicy schodziliśmy zwykle ubłoceni, spoceni i mało świąteczni. Na deptaku spotykaliśmy eleganckie panie na szpileczkach z kudłatymi pieseczkami:))) Orkiestra grała utwory symfoniczne w muszli koncertowej. Ufryzowani kuracjusze popijali wody mineralne z frymuśnych kubeczków z dzióbkiem i szukali śladów Nikifora Krynickiego w turkusowo malowanym domu-muzeum. Ja też szukałam śladów sprzed lat. Byłam tam z rodzicami w roku 1969. Po z górą 25-ciu latach odnalazłam dom z balkonem, pomnik Mickiewicza i dziewczyny z gołębiami, legendarne sanatorium Patria, które wybudował Jan Kiepura. Dzwoniłam do taty i opowiadałam o swoich znaleziskach, miałam wrażenie, że robię coś dla niego...
Tata umarł w dzień naszego powrotu. Potem nie chciałam już jechać do Krynicy.
Przez kolejne dwa lata jeździliśmy do Milówki. Tej samej, z której są bracia Golcowie, choć wtedy jeszcze o nich nie słyszeliśmy. Miła Milówka przyjęła nas gościnnie. Z jednej strony Beskid Żywiecki, z drugiej Śląski. Wspaniałe, rozl
egłe widoki z Rycerzowej, z Miziowej Hali i Przełęczy Koniakowskiej. Za pierwszym razem towarzyszyli nam Jurek z Iwonką. Poszliśmy na wycieczkę na Baranią Górę i mój brat w słynnych białych adidasach nie zabłocił się ani odrobinę :)))
Bracia i siostry grzali się nawzajem swoim ciepłem. Kasia i Mateusz tworzyli zgodną drużynę. Mieszkali razem, razem bałaganili, razem prali i razem tworzyli "rodzinny kabaret". Mój brat śpiewał o Czterech Pancernych i o tym, że go nikt nie kocha, więc pójdzie jeść robaki... Było wesoło, było głośno, było naprawdę miło w tej Milówce.

Gdzieś nad Wisłą... 1998r


Ostatni nasz rodzinny wyjazd zdarzył się w roku 1998. Oczyw
iście, wyjeżdżając jeszcze o tym nie wiedziałam. Jednak już na miejscu było widać, że nasza nastoletnia córka Kasia potrzebuje innych atrakcji niż zdobywanie Trzech Kopców. Sam jej wygląd nie wskazywał na umiłowanie turystyki. Chodziła w długich do ziemi spódnicach i czarnych glanach. Albo w czarnych spodniach rurkach. W czarnych t-shirtach. Na głowie motała jakąś chustkę albo zakładała mój stary płócienny kapelusz, który ufarbowała ... niespodzianka! na czarno! Tylko plecak miała zielony, wielki, wojskowy tornister z wymalowaną pacyfą i tekstami z Nirvany. Kiedy przechadzaliśmy się po deptaku, chwytałam posyłane jej spojrzenia chłopaków i młodych mężczyzn. Czas jest nieubłagany...
W tej Wiśle nie było specjalnych atrakcji, poza bilardem i wózkami z gotowaną kukurydzą. Małyszomania jeszcze się nie zaczęła. Maskotką miasta był wielki, biały Bulinek. Kasi podobała się zapewne restauracja przy rynku, w której obsługiwał miły, młody kelner. Mateusz preferował targ z dużą ilością straganów i różnych różności. Po dwóch tygodniach ja wróciłam z Kasią do domu, żeby wyprawić ją na obóz do Zawoi. Mateusz z Andrzejem ruszyli na wyprawę schroniskową.
Jechałyśmy przez Katowice. Wiozłam dużego miśka z białej wełny, którego Mateusz wyprosił na wiślańskim targu. W Katowicach czekałyśmy na przesiadkę do Łodzi. Poszłyśmy do McDonalda na obiad. Bolała mnie głowa. Było mi smutno. Jakbym czuła, że coś się kończy...



12 komentarzy:

agacioszka pisze...

Ale należy pamiętać, że "coś się kończy, coś zaczyna..." :)

Mateusz pisze...

Więc po pierwsze ja ten tekst pamiętam inaczej.. "Siostro, bracie nie pisz po wiacie, bo Ci starzy spiro gacie" Ale może sie mylę;) Poza tym wydaje mi się, że cala trasa na Łabowską w tamtych warunkach i biorąc pod uwagę, że miałem 8 lat mogła trwać nawet około 8 godzin... Ale i tak mi się podobało, taki survival.
I tak na koniec, to chciałem zaznaczyć, że te buty chyba nadal działają.. więc na prawdę muszą być niezłe!

mamuśka pisze...

Może nawet osiem:))) A spałeś podobno potem 13 godzin!
A buty działają. Uwielbiam je!

Coś się zawsze zaczyna.
Wtedy zaczęło się akurat coś niefajnego. Ale zawsze przecież się coś kończy:)))
Pozdrawiam nostalgicznie

PAPROCH pisze...

Ja pamiętam jeszcze inaczej - "Siostro, bracie, nie pisz po wiacie, bo ci spiero gacie" ;-) Teraz już nikt nie sprawdzi, jak to naprawdę było...
Milówkę wspominam cudownie! Jedne z najlepszych wakacji w moim życiu chyba.
A w Wiśle wcale nie było tak źle, mam wrażenie, że może trochę się "odłączałam", ale z Wami też bywało sympatycznie;-) A ten Bulinek to się nazywał Wiślaczek:-)

mamuśka pisze...

A tak, Wiślaczek. Wiedziałam, że jakoś głupio:)))
A pamiętasz może, do kogo był podobny pan kelner?

PAPROCH pisze...

Niestety, nie pamiętam. Podejrzewam wszak, że był szatynem albo brunetem, szczupłym, możliwe, że z dużym nosem - miałam upodobanie do tego typu już wtedy;-)

Mateusz pisze...

No i miał długie włosy:]

PAPROCH pisze...

Mateusz, jesteś pewien? Bo tego akurat nie pamiętam (choć prawdopodobnie tak mogło być:-)

mamuśka pisze...

A mnie się wydaje, że był raczej podobny do Pismaka:)

PAPROCH pisze...

Hmm, hmm... Ale ja chyba Pismaka jeszcze nie znałam wtedy... Zresztą Pismak nigdy mi się jakoś szalenie z urody nie podobał... Może Pająka masz na myśli?;-)

mamuśka pisze...

Miałam Pismaka na myśli. Pająk, to ten z liceum na Królewskiej, nie? Taki wysoki, z kudłami...

PAPROCH pisze...

Tak... No to nie wiem, naprawdę nie pamiętam już, jak wyglądał ten kelner, choć oczywiście pamiętam, że mi się podobał;-) Jak wielu młodych mężczyzn wtedy;-)