piątek, 4 września 2009

W góry...



Andrzej zawsze lubił jeździć w góry. To była zaskakująca dla mnie wiadomość. Te nasze wakacje w Dziwnowie, jego legendarne wyjazdy z całą paczką do Jastrzębiej Góry, zdjęcia z plaży... Jednak to góry były jego miłością prawdziwą. Góry, matematyka i ja. Nie wiem, w jakiej kolejności:))))
Pierwszy raz wyrwał się na samotną wędrówkę, gdy Kasia miała trzy lata. Zostałyśmy same, a on szedł przez B
eskid Sądecki. Pisał do mnie list z Hali (nomen omen) Pisanej. Na kartce narysował gwiazdkę i wyjaśniał:" w tym miejscu właśnie usiadł obok mojej ręki kolorowy motyl..." . Rozczuliłam się.
Na wspólną wyprawę zdecydowaliśmy się, gdy Mateusz skończył sześć lat. Pojechaliśmy do Krościenka. Adres dostałam od mojej koleżanki z pracy, Grażynki. Jechaliśmy znowu długo, przez Kraków i Nowy Targ. Widoki za oknem autobusu pojawiające się przed nami oczarowały mnie. Wstążka szosy wijąca się wśród szachownicy kolorowych, stromych pól. Ścieżki prowadzące do domów ze spadzistymi dachami. Brązowe krowy, kępki wełnistych owiec, mężczyźni w haftowanych serdakach i kapeluszach z muszelkami. Porośnięte drzewami szczyty gór.
Wysiedliśmy w rynku i poszliśmy przez most nad Dunajcem w kierunku wąziutkich, stromych schodków przy szosie na Szczawnicę. Schodków było dużo. Za dużo...:))))
Dostaliśmy kwaterę na górze domu u pani Kwiatek. Tak naprawdę wynajęła nam mieszkanie jej córka, ale to pani Kwiatek była najstarszą gospodynią w domu. Miała już sporo lat, ale ciągle krzątała się po obejściu. Doiła krowę, kury, gotowała, pilnowała wnuka. Obie kobiety były niez
wykle serdeczne. Częstowały nas zupą, ciastem, czasem świeżym mlekiem. Byliśmy zadowoleni, chociaż warunki do mieszkania nie były luksusowe. Chodziliśmy nad rzekę i na plac zabaw przy pobliskim ośrodku wypoczynkowym. Kiedy tam się siedziało na ławce, to było jak środku zielonego gniazda - ze wszystkich stron dostojne, niewzruszone góry. No właśnie, góry...
Pierwszy spacer zrobiliśmy niezobowiązująco, na jakiś mały pagórek. Szliśmy zapyziałą dróżką wśród zielska. Dróżka była kamienista. Brzęczały muchy, gzy i komary. I ciągle pod górę! Spociłam się, zdyszałam, dzieci bez przerwy marudziły, słońce prażyło... W dodatku miałam beznadziejne półbuty z wąskimi noskami, na cienkiej podeszwie. Zgroza! I to ma być ta wspaniała atrakcja? No, naprawdę! Nie mogłam uwierzyć!
Rozsmakowałam się w tych górach bardzo powoli. Nawet nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje, że po każdej trasie, na której spocona i umordowana przeklinałam "nigdy więcej", sięgałam wieczorem po mapę i planowałam następną trasę... Gorce, Pieniny, Beskid Sądecki. Zachwyciły mnie wąwozy, Sobczański i Homole. Biały krzyż w drodze na Trzy Korony z piękną sentencją:"Wędrowcze, zatrzymaj się i podziękuj Bogu za to, że masz oczy". Było na co patrzeć! Zresztą wszystkie zmysły doznawały rozkoszy. Potoki pluskały i szemrały, trzmiele brzęczały, wiatr szumiał w trawach, zioła pachniały miodnie, maliny i jagody kusiły słodyczą, polany ścieliły się pod stopami miękko, a słońce grzało. Czasem deszcz siąpił, bębnił w kaptur peleryny albo lał jak z cebra i przesiąkał do majtek. Pioruny przestraszały, a błyskawice sprawiały, że kuliłam ramiona. A potem wychodziła tęcza...
Herbata z cytryną i szarlotką w schronisku smakowała jak nigdzie na świecie. I nawet przypalone naleśniki z dżemem w bazie namiotowej na Lubaniu zajadaliśmy z trzęsącymi się uszami.

Zrobiliśmy wycieczkę do Zakopanego i spotkaliśmy się tam z Wiesią, Grzesiem i ich chłopcami. Wjechaliśmy na Gubałówkę. Chodziliśmy po Krupówkach. Jedliśmy małe, wędzone oscypki. Sztuczny miś z prawdziwym, brudnym owczarkiem namawiał nas na zdjęcie. Nad tym wszystkim górował szary Giewont z błyszczącym w słońcu krzyżem. Byliśmy w prawdziwych górach!
Dzieci nie lubiły nudnych, leśnych ścieżek, za to uwielbiały wspinaczki na skalne przeszkody w Pieninach. Zaliczyły oczywiście Trzy Korony, Sokolicę, Cz
ertezik i Wysoką. Skakały jak kozice, lekkie i zwinne. Tuż przed samym wyjazdem Mateusz złamał rękę. Pośliznął się na...kurzej kupie na podwórku!
C.D.N.






8 komentarzy:

Mateusz pisze...

Tak właśnie było. Chciałem tylko zaznaczyć, że za pierwszym razem to mi się nic nie podobało chyba. Nawet "wspinaczka" :P
Ale potem jakoś mnie wciągnęło:)

PAPROCH pisze...

A ja nie pamiętam, czy mi się góry podobały... Na pewno podobał mi się ten plac zabaw przy ośrodku wczasowym, dobrze go pamiętam! I most na Dunajcu. I małe sklepiki w centrum Krościenka - z zabawkami, papiernicze i... okienko z goframi!:-) Ach, jak bym w Pieniny pojechała!

mamuśka pisze...

Ja myślę, że wchodzenie na Sokolice bardzo wam się podobało, obojgu. Tym bardziej, że tchórzliwa mama została pod szczytem:))
A pamiętacie jedzenie w Mizie i u "gastronomików"?

agacioszka pisze...

Ja tam w górach byłam tylko raz i to w dodatku w Bieszczadach. I na razie też nie wiem, czy mi się one podobają...
A teraz z zupełnie innej beczki - fajnie się Pani ułożyło, bo jak się czyta, to wychodzi, że ta starsza góralka doiła kury :-)

PAPROCH pisze...

Też na to zwróciłam uwagę:-D Doiła krowy i kury:-D
A Mizę i "gastronomików" pamiętam, pewnie że tak!

mamuśka pisze...

No, ładnie! Ale nie będę tego poprawiać, niech innych tez rozśmiesza:) A zresztą , kto ją tam wie! Te góralki do wszystkiego zdolne, bo to uparte kobity są!

PAPROCH pisze...

No właśnie:-)

agacioszka pisze...

Zgadzam się. A kto powiedział, że na upartego nie można wydoić kury :-)