niedziela, 27 września 2009

Szum...


Kiedy myślę o swojej chorobie, przypomina mi się ten wieczór, gdy wróciłyśmy z Kasią do domu z Katowic. Byłam zmęczona i bolała mnie głowa. Chodziłam po domu i nagle w ciszy jaka zapadła po szumie miasta, turkocie pociągu i warczeniu taksówki usłyszałam jednostajny ni to świst, ni to szum. Szukałam źródła tego dźwięku, który mnie denerwował, bo chciałam już mieć wreszcie spokój. Kasia ...nic nie słyszała. Wtedy zorientowałam się, że to dźwięczy w moich uszach. Myślałam, że to ze zmęczenia, albo po monotonnym hałasie pociągu. Jednak następnego dnia obudziłam się z tym samym szumem. Im bardziej się w niego wsłuchiwałam, tym był głośniejszy i bardziej świdrujący. Nie mijał. Czasami się wściekałam, czasami płakałam. To niczego nie zmieniało. Poszłam do laryngologa. Powiedział, że przyczyn może być dużo. Dał mi lekarstwo na polepszenie krążenia mózgowego. Łykałam. Żadnych zmian. Kolejny laryngolog posłał mnie na prześwietlenie zatok. Nic nie wykazało. Badanie słuchu. Umiarkowana norma.
Poradnia wysłała nas na badania okresowe. Laryngolog zbadała mi gardło, nos, uszy... Przy okazji powiedziałam jej o szumie. Powiedziała, że przyczyn może być dużo. I...
- Trzeba zrobić badanie głowy, bo to może być coś w mózgu...
Dostałam skierowania na badania. Rentgen kręgosłupa szyjnego, rentgen głowy, badanie słuchu... Niczego szczególnego nie znaleziono. Dostałam kolejne leki. Nie pomogły. Jeszcze jeden laryngolog i jeszcze... Badania krwi. Badanie ciśnienia. Nic.
Do szumu w uszach dołączyły zawroty głowy. I którejś nocy nagłe, przerażające uczucie spadania, zapadania się gdzieś... Potem kłopoty ze snem. Zasypiałam o drugiej, trzeciej w nocy. Spałam cztery godziny. Płakałam. Chudłam. Chodziłam rozdrażniona. Albo wpadałam w przygnębienie. Nie miałam siły na nic. Nie miałam ochoty. Życie mnie przerastało.
Któregoś dnia w kwietniu, w czasie rozmowy z pacjentką poczułam znowu zawrót głowy. Gwizd w uszach narastał. Przestraszyłam się, że zaraz zemdleję. Przeprosiłam ją i przerwałam spotkanie. Ona przejęta pobiegła do sekretariatu. Panie w sekretariacie też się przejęły. Przyniosły mi lekarstwa na serce. Jeszcze bardziej się zdenerwowałam. Pani Ania, sekretarka, zaproponowała, że zawiezie mnie do lekarza, do naszej poradni rejonowej. Lekarka zbadała mnie uważnie. Oczywiście niczego się nie dopatrzyła. Ale na wszelki wypadek kazała się umówić na wizytę do lekarza prowadzącego. Poszłam...
Cóż, można by powiedzieć, że wszystko działo się na moje życzenie. Pani doktor Agnieszka też się przejęła moją opowieścią o niezdiagnozowanych, tajemniczych dolegliwościach. Skierowała mnie na kolejne badania. Wysłała do neurologa. I dała zwolnienie.
Do pracy wróciłam w następnym roku, we wrześniu...

6 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Bidulko...
Pamiętam to wszystko. Bałam się o Ciebie...

mamuśka pisze...

Wszyscy się bali...

PAPROCH pisze...

A Ty jak ten Feniks...:-)

mamuśka pisze...

Dlaczego Feniks???

Mateusz pisze...

Właśnie, dlaczego Feniks?

PAPROCH pisze...

Bo się odrodziłaś z popiołów, no:-/