sobota, 17 października 2009

Spadanie...


Przyznano mi urlop zdrowotny na sześć miesięcy.
Lato mijało. Dolegliwości nie. Profesor B. niechętnie wysłał mnie na prześwietlenie głowy. Siedzieliśmy potem pod gabinetem i czekaliśmy na wynik. Pan radiolog wyjrzał i poprosił do siebie Andrzeja. Ciśnienie skoczyło mi pod sufit. Na filmach informują o złych rzeczach najpierw rodzinę... Na pewno mam guza!!! Nie miałam.
Następny krok: szpital.
Profesor był bezsilny. Ponieważ szumy uszne były utrzymującym się objawem, wysłał mnie znowu do laryngologa. Oczywiście prywatnie. Oczywiście polecił swoją znajomą. Pojechaliśmy. Niczego nowego się nie dowiedziałam, ale pani doktor zaproponowała kurację szpitalną polegającą na zaaplikowaniu dziesięciu kroplówek z Xylocainy. Do dziś nie wiem, dlaczego środek przeciwbólowy miał mi pomóc na szumy uszne, ale miało być lepiej. Jeżeli nie od razu, to za jakiś czas. Nie było...
Tymczasem leżałam w czteroosobowej sali i przyglądałam się chmurom za oknem.
Wpis z pamiętnika:
..Szpital to inny świat, oderwany od rzeczywistości. Przejść przez portiernię, to prawie tak, jak wyjechać za granicę...
...Odwiedzający przynoszą skrawki swojego życia, opowiadają o domu, o dzieciach, wnukach, sąsiadach, chorych wujkach. Mówią:"jak ja byłem w szpitalu..."
Chorzy uśmiechają się, kiwają głowami. Ich świat, to łóżko i metalowa szafka z zardzewiałym blatem...

Medytacja z kroplówką

Robię wdech i uspokajam ciało.

Robię wydech i się uśmiecham.
(Thich Nhat Hanh)

Robię wdech
i kropla
wpływa w moje żyły.

Robię wydech

i uśmiecham się
do chmury za oknem.

Robię wdech

i kropla po kropli
dochodzę do zdrowia

Niestety, niestety, to nie takie proste. Ordynator K. zbadał mnie w swoim gabinecie i mrukliwie oświadczył, że nie mam żadnych zawrotów głowy.
"Tylko się pani tak wydaje. Przy zawrotach głowy to by się pani przewracała..." I stracił zainteresowanie moim przypadkiem.
Kolejne tygodnie upływały pod znakiem kolejnych lekarzy. Różne przypadłości nękały mnie z zadziwiającą uporczywością.
Proktolog, kolejny neurolog, kardiolog, inny kardiolog, ginekolog... Każdy zapisywał mi leki. W końcu lekarz jest od leczenia... Niektórzy przyjeżdżali do domu, do innych jeździliśmy. Wszystko prywatnie. Wszędzie taksówkami. Nie było lepiej. Było gorzej.
No, to następna była w kolejce tomografia. Wsunęli mnie do wąskiej rury. Miałam się nie ruszać. Nie zamykać oczu. Słyszałam monotonny dźwięk maszyny. Potem mnie wysunęli. Kazali czekać. Oczekiwanie na wyniki jest tak stresujące, jak czekanie na wyrok. Było ułaskawienie...
W międzyczasie zaliczyłam też Ośrodek Leczenia Nerwic. Psychiatra zakwalifikowała mnie na psychoterapię, ale termin oczekiwania oceniono na co najmniej pół roku.
Wielkimi krokami zbliżał się przełom wieku. Bardzo się starałam, żeby było normalnie. Przygotowałam dużą wigilię. Stół był ładnie zaaranżowany, w kolorach srebrnym i lazurowym. Ale właściwie nigdzie nie wychodziłam. Wszystkie zakupy robił Andrzej i dzieci.
Patrzę na swoje zdjęcia z tego Bożego Narodzenia i widzę siebie bardzo smutną, bardzo zmęczoną i bardzo chudą. Ciągle nie wiedziałam, co mi jest...

7 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Nie pamiętam tego Twojego pobytu w szpitalu... Na jakichś wakacjach byłam?

mamuśka pisze...

Byłaś w Zawoi. tata do ciebie dzwonił i ci powiedział, nie pamiętasz?

PAPROCH pisze...

Nie za bardzo... Wyparłam widać.

Mateusz pisze...

Ja też nie pamiętam... tez byłem w Zawoi?

PAPROCH pisze...

No, chyba byliśmy razem w Zawoi wtedy, nie? A co Ty, Mateuszu, za zdjęcie nowe tu masz?:-)

mamuśka pisze...

Tak jest, byliście razem w Zawoi. W Suchej zatruliście się pizzą...

PAPROCH pisze...

Chyba tylko Mateusz się zatruł, Mamulku. Ja nie przypominam sobie żadnego swojego zatrucia od szóstego roku życia:-p