sobota, 31 października 2009

Wspinaczka

Miś Gutek

Kupiłam książkę Sue Atkinson. Na tylnej okładce napisano:"Jest to praktyczny przewodnik dla cierpiących". Czytałam, podkreślałam, robiłam notatki. Zachwycałam się. Płakałam. Ta książka była o mnie. Też o mnie.

"Odczuwamy nieodpartą chęć, aby wyemigrować, aby uciec od tego wszystkiego, co nas dręczy (...) dla wielu z nas życie jest tak okropne, że możemy uwierzyć, iż śmierć byłaby swego rodzaju ulgą. Z pewnością nie mogłaby być niczym gorszym"

" W swej najgorszej postaci depresja jest podobna do gęstej chmury, która spada na nas zupełnie niespodziewanie. Jest to podobne do życia na innej planecie. Podobne do nagłej i nieoczekiwanej utraty wzroku, słuchu, mowy, możliwości poruszania się i środków do życia. Ponieważ jednak nie przydarzyło ci się nic takiego, świat oczekuje, że będziesz dawał sobie radę".

"Rzeczywistość jest taka, iż jesteś tym, kogo świat mógłby nazwać >chorym psychicznie<. A ta rzeczywistość sprawia ból. Piekielny ból."

"Gdy więc ogarnia cię depresja, a myśl o całym czekającym cię dniu, lub o tym, co trzeba zrobić jutro czy w przyszłym tygodniu wzbudza w tobie paniczny lęk, wówczas po prostu skoncentruj się na najbliższych dziesięciu sekundach"

"Codziennie zrób trochę"

"Zrób coś!"

Zaczęłam coś robić. Krok za krokiem realizowałam wskazówki Sue. Rozliczałam się z przeszłością. Odkrywałam znaczenie moich lęków. I złości. Próbowałam być dobra dla siebie. Gimnastykowałam się. Medytowałam. Codziennie pisałam dziennik. Kupiłam sobie misia i szyłam mu ubranka. Zaczęłam malować. Tak, jakbym robiła podarunki tej małej dziewczynce z odległych lat. Zaczęłam pisać własną historię.
Mama zmarła we wrześniu. Ale przedtem już mogłam do niej jeździć. Sama. Mogłam wychodzić z nią na spacery po terenie hospicjum. Mogłam trzymać ją za rękę. Mogłam siedzieć przy jej łóżku, kiedy odchodziła i opowiadać jej o życiu, które przeżyła i o tym, co nam dała dobrego. Nie bałam się. Czułam tylko żal i smutek.
W listopadzie wróciłam do pracy. Czułam się trochę tak, jakbym została nagle sama na środku lodowiska i cała moja energia skupiała się na tym, żeby jak najbezpieczniej dobrnąć do bandy. Ludzie dookoła mnie byli życzliwi. Ściskali mnie, uśmiechali się, mówili miłe słowa. Ale i tak musiałam sama przebierać nogami...
Nie było łatwo.

"Wychodzenie z depresji nie jest tylko kwestią jednej długiej (rozpaczliwie długiej) wspinaczki. Przebiega ono zrywami. Czasami musimy się cofnąć"

"Żebyśmy weszli na górę, trzeba wiele kwi, potu i łez, sporo odwagi i bardzo dużo determinacji - nieraz będziemy spadać i zaczynać od nowa".

Spadałam. Na szczęście wiedziałam już, że droga pod górę istnieje. I po chwilach załamania, rozpaczy i niewiary wracałam z powrotem na szlak. Lepiej się wspinać niż stać u podnóża góry i zastanawiać się, jaki widok rozciąga się ze szczytu...

6 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Popłakałam się.
Choć ja nie miałam klinicznej depresji, wiem, że to wszystko prawda... Tak naprawdę całe życie jest taką wędrówką, z zawracaniem, spadaniem, tylko niektórzy jakoś wydają się być z natury w lepszej kondycji...

mamuśka pisze...

Niektórzy poruszają się tylko po płaskim a inni tylko samochodami jeżdżą...

PAPROCH pisze...

Ee, ale ci co tylko samochodami jeżdżą, to będą mieli płaskie dupsko na starość. A wspinaczka rzeźbi nogi i pośladki:-)

agacioszka pisze...

Piękna myśl na koniec.
A w ogóle to już od poprzedniego posta chciałam napisać: "Gratuluję". Tylko mi tak jakoś głupio było.
Ale teraz napiszę:
GRATULUJĘ

mamuśka pisze...

Dziękuję, choć nie do końca wiem, czego gratulacje dotyczą:)))Determinacji we wspinaniu, czy odwagi w pisaniu o tym...?

agacioszka pisze...

Jednego i drugiego.