niedziela, 22 listopada 2009

Koty - cd.

Hierarchia ważności...

Gacek stał się pełnoprawnym domownikiem. Już nie wyobrażaliśmy sobie domu bez kota. Kiedy ktoś przychodził, kot był pierwszą istotą witającą. Niektórych akceptował, na innych fukał i puszył groźnie ogon. Miał swoją miskę, swoje łóżeczko, drapaczkę, puszorek, szczotkę, kuwetkę... Prawdopodobnie wszystko, co nasze było też jego, bo wszędzie zostawiał swój zapach ocierając się co rano o ludzi i sprzęty...
W listopadzie 2001r. pod naszymi drzwiami, na wycieraczce, zagnieździł się ...kolejny kot. Właściwie kociaczek. Biało-czarny, chociaż wtedy raczej szaro-czarny. Leżał zwinięty w kulkę i kiedy ktoś wychodził z mieszkania zaczynał głośno mruczeć. Gacek niespokojnie wąchał z drugiej strony, pomrukiwał groźnie.
Andrzej przypuszczał, że to któryś z młodych, urodzonych w piwnicy, zabłądził. Wyniósł go na dół. Następnego dnia kociak wrócił. Dałam mu mleka. Mruczał jakby miał w środku zamontowany motorek. Ponowna pr
óba wyniesienia skończyła się fiaskiem. Kot wrócił jak bumerang. Dostawał już systematycznie mleko. Wyniosłam mu też pudełko z piaskiem, żeby nie załatwiał się na posadzkę. Powiesiliśmy ogłoszenie w pobliskim sklepie ze zwierzątkami. Oczywiście nikt się nie zgłosił, żeby "wziąć kota w dobre ręce". Dzień zaczynałam od "obrządku"- karmienie, pojenie i sprzątanie po dwóch kotach i jednej papudze... Podjęłam decyzję, żeby na czas poszukiwań nowego właściciela zabrać kota do mieszkania. Kasia była zachwycona. Wykąpałyśmy go. Nawet za bardzo nie protestował. Z piany i wody wyłonił się chudy, ze sterczącymi mokrymi włoskami. Poszłyśmy do naszej ulubionej pani weterynarz. Zbadała i powiedziała, że to nie żaden kot. No nie, pantera też nie, ale kotka. Nakarmiła ją lekarstwem odrobaczającym i nasmarowała odpchlaczem. Kot, czyli kotka nie protestowała przeciw niczemu. Jakby wiedziała, że to dla jej dobra się dzieje.
Gacek był oszołomiony. Zaskoczony i oburzony. Prychał, wyginał grzbiet. Chodził dookoła na wyprostowanych łapach i ze zjeżonym ogonem. Oczy miał wielkie jak pięć złotych. Całe jego kocie jestestwo wołało: CO TO MA BYĆ????
Kotka przywierała do podłogi i czujnie czekała na rozwój wypadków. Kiedy Gacek zasypiał w swoim łóżeczku, podchodziła delikatnie, stopniowo, powolutku. Centymetr po centymetrze zbliżała swoją łapkę do posłania. Umieszczała ją w środku. Jeżeli nic się nie działo, przenosiła do łóżeczka następną łapkę. Robiła to z nieskończoną cierpliwością. Wreszcie układała się wolniutko obok Gacka i wtulona w jego futro zasypiała. Wiedziała
, kogo musi obłaskawić w pierwszej kolejności!!!
Gacek w końcu pogodził się z faktem jej istnienia, chociaż oczywiście na każdym kroku dawał do zrozumienia, kto jest najważniejszy! Wystarczyło jego spojrzenie, żeby przegonić ją z ulubionego fotela.

Jeszcze trwały próby znalezienia "dobrych rąk" dla kotki. Zgłosił się podobno nawet jakiś chętny student Andrzeja. Ale już było za późno, za późno!!! Już się rozpanoszyła w naszych sercach, podstępnie wkradła! Nawet Andrzeja nie trzeba było za długo przekonywać. Argument, że Gacek będzie się miał z kim ganiać i nie utyje dzięki temu może przeważył. Kto wie...kto wie!
Kupiliśmy drugie
łóżeczko. Drugą miseczkę. Kicia dostała też imię. Niewymyślne. Bo nic jakoś do niej bardziej nie pasowało. Więc została... Kicią. Co prawda w swojej zdrowotnej, kociej książeczce ma wpisane Kicia - Ptysia, ale nikt nigdy tak do niej nie mówił.
Kicia jest inna niż Gacek. Gdybym nie miała dwóch kotów, nie uwierzyłabym, że mogą mieć różne charaktery, jak ludzie.
Kicia prawie nie
miauczy. Gacek miauczy i to na różne sposoby, oznajmiając, że chce jeść, albo wyjść na ulubiony korytarz, albo że urządza pułapkę na Kicię.
Ona lubi prawie wszystko, on jest wybredny jak hrabia.
Ona zawsze czeka przy drzwiach, gdy wracamy. On tylko wtedy, gdy jest głodny albo bardzo stęskniony za panem.
On jest zdystansowany, nieufny, fuka na obcych, drapie zbyt gwałtownie usiłujących się zaprzyjaźnić. Ona
co najwyżej boczkiem czmycha. Nigdy nie jest agresywna.
Ona jest zawsze pierwsza przy misce z mięsem. On dystyngowanie czeka na swoją kolej.

Wreszcie na wizycie u weterynarza Kicia zastyga w bezruchu, jakby chciała udawać nieżywą. Gacek (jeżeli już uda się go zapakować po wściekłej walce do torby) zachowuje się w gabinecie jak dziki zwierz. Warczy, gryzie, drapie, krzyczy i wije się jak piskorz. Staje się NAJSTRASZNIEJSZYM WŚCIEKŁYM KOTEM NA ZIEMI!!!!
Kicia szybko wybrała sobie mnie. Wystarczyło, że przyłożyłam głowę do poduszki, już biegła i układała mi się na karku. Kiedy wyjechaliśmy na ur
lop i z kotami został Mateusz, Kicia przez dwa dni prawie nie jadła. Biegała za mną jak piesek. Teraz wystarczy, że idę do kuchni, Kicia biegnie w nadziei na dobry kąsek. Co wieczór przychodzi do mnie do łóżka i na jakiś czas układa się przy mnie, jakby chciała mnie ukołysać do snu. Aaa, kotki dwa! Gacek śpi z Andrzejem, Kicia ze mną.
Nie wyobrażamy już sobie domu bez kotów.




6 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Nie pamiętam wszystkiego, co tu opisujesz, ale pamiętam, jak się w niej zakochaliśmy:-) Jest TAAAKA SŁODKA!!!

mamuśka pisze...

Aha! Dziś tak się wkurzyła na Gacka, że podrapała go do krwi! jestem pod wrażeniem.

PAPROCH pisze...

No! A czym jej tak zalazł za skórę?

mamuśka pisze...

Też ja podrapał i wyrwał trochę kłaków

Mateusz pisze...

Zapomniałaś napisać, że pani weterynaż się wręcz boi Gacka;)

mamuśka pisze...

No, racja. Kiedy byliśmy ostatnio z Kicią, zapytała, czy ten kot, który chciał ją zabić:)))