sobota, 21 sierpnia 2010

...trzy, może nawet cztery dni!

Przełęcz między Kopami.










Może nawet dwa tygodnie:)
Chyba mieliśmy niedosyt Tatr. W następnym roku pojechaliśmy do tej samej kwatery. Dostaliśmy inny pokój, ale też duży i też z tarasem. Pusia nie było. Nie wiem, gdzie się podział.
Może przez ten inny pokój, może przez brak kota, może przez pogodę nie najcieplejszą, niebo ciągle z podejrzanymi chmurami, dość, że nie mogłam się osadzić dobrze w tym urlopie. Dopadały mnie różne niepokoje i dolegliwości. Huśtawki nastrojów. Ponure myśli...
Chodziliśmy jednak ciągle. Postanowiłam ponowić "atak" na Kopę. Poszliśmy znowu przez Małą Łąkę. Na Przełęczy Kondrackiej ... zaczęło grzmieć! Cholera!!! Zeszliśmy do schroniska na Hali Kondrackiej. W środku był taki tłum, że nie było czym oddychać. Burza sobie poszła, więc założyliśmy swoje cudne, kolorowe peleryny, Andrzej niebieską, a ja żółtą i poszliśmy w dół. Kiedy doszliśmy do domu, burza wróciła.
Zapisy z kolejnych dni:
13.07.wtorek: "...padało..."
14.07. środa: "...lało od rana..."
16.07. piątek:"...zachmurzyło się bardzo..."
18.07. niedziela: "...deszcz zaczął znowu padać, potem lać, potem burza wróciła..."
19.07. poniedziałek:"...pojechaliśmy do Zakopanego i na Krupówkach zaczęło grzmieć..."
20.07. wtorek:"...ledwie zdążyliśmy przed deszczem, lało jak z cebra, grzmiało..."
21.07. środa:"...gdy minęliśmy Lejową Dolinę, zaczęło padać... coraz bardziej... i grzmieć! W ulewie, z wodą w butach i w rękawach, dopadliśmy restauracji w Dolinie Białego... Potem lało i lało, pioruny waliły jak szalone... "(tego dnia w Tatrach pioruny poraziły 7 osób)
23.07. piątek: "... od rana, mgła,
MGŁA!!!..."
24.07. sobota: "...STRASZNIE GORĄCO!!!..." (to był dzień powrotu:)))
Teraz, po sześciu latach, te trudne momenty i zachmurzone niebo zatarły się w pamięci. Pamiętam różne miłe chwile i piękne, oszałamiające widoki.
Wspaniałe zapachy żywicy i ciętego drewna. Koszonego siana.
Siwe mgły podnoszące się z dolin.
Ożywczy chłód górskich potoków.
Wielkie, słodkie maliny zrywane na szlakach.
Pyszne szarlotki jadane w schroniskach.
Herbata z cytryną, pyszna niebiańsko po spoconej wspinaczce.
Obiady jedzone w regionalnych restauracjach.
W "Gazdowej Kuźni" na Krupówkach spadła mi na plecy.. polna mysz. Zapytana o nią kelnerka zakrzyknęła:
" A to przecholery! Chowają się tu przed deszczem!!"
Rzuciłam przecholerom trochę okruszków pod stół:)
W Krakowie poszliśmy na Kazimierz. Pierwszy raz tam byłam. Zachwyciły mnie galerie w starych mieszkaniach, puby w suterenach, kawiarnie pełne akcesoriów z zeszłego stulecia. Meble z lat międzywojennych. Drewniane okiennice. Pelargonie w skrzynkach. Trochę krzywo, trochę brudno. Na rynku targ staroci. Wycieczka młodych Żydów w myckach. Starzy Żydzi z pejsami. Stare napisy. Nowe ceny...
Ciągnie mnie znowu do Zakopanego:)


2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Nie pamiętam tak deszczowego lata... Który to rok?

mamuśka pisze...

2004. Może w centrum tak nie lało:)