piątek, 4 września 2015

Czego nie zobaczyłam w Budapeszcie





Zapewne wielu rzeczy nie udało nam się zobaczyć.
Nie weszliśmy do żadnego z mijanych kościołów, bo akurat nie były to pory zwiedzania.
Nie weszliśmy do żadnego muzeum, bo to zabiera zwykle dużo czasu.
Nie udało nam się popłynąć na wyspę  Małgorzaty, bo jakoś rozminęliśmy się z  kursem tramwaju wodnego.
Nie zdążyliśmy skorzystać z  kąpieliska im. Széchenyiego, chociaż wszyscy troje zabraliśmy stroje do pływania (ja do moczenia się ).
Nie wjechaliśmy, a tym bardziej nie wspięliśmy się na Wzgórze Gellérta, skąd zapewne jest wspaniały widok na całe miasto.
Nie przejechaliśmy się najstarszą na kontynencie linią metra, bo była w remoncie.
Najbardziej mi jednak żal, że nie widziałam wielu budapesztańskich pomników.
Bo pomniki ja lubię ogromnie! 





Jest ich tam naprawdę bardzo dużo.
Tak mówi miłosiernie panujące Google.
Jak choćby pomnik Małego Księcia na bulwarze, pomnik Chłopców z Placu Broni,  rzeźba Ronalda Reagana, czy ta Topniejąca Krowa.
No, cóż, może inną razą!

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Topniejąca krowa okropna :-/
Dlaczego lubisz pomniki?

mamuśka pisze...

Sama nie wiem. Utrwalają rzeczywistość. Pokazują różne detale z epoki, tak, jak obrazy. Przy rzeźbach myślę o twórcach, którzy wydobywali z kamienia kształty. A te symboliczne skłaniają do refleksji. I ładnie się z nimi wychodzi na zdjęciu:)