wtorek, 30 kwietnia 2019

Sitges wita Was.



Sitges – małe miasto i kąpielisko morskie w Hiszpanii, na Costa del Garraf, w regionie autonomicznym Katalonii, położone około 35 km na południowy zachód od Barcelony

Pojechaliśmy pociągiem, z małą  przesiadką z metra na stacji Sants.
Po drodze graliśmy w "najgłupszą grę świata", czyli wymyślanie słów na wylosowaną literę.
Gra właściwie nie jest grą, bo nikt w niej nie wygrywa ani nie przegrywa. 
Za to angażuje rozum i odciąga myśli od marudzenia i bezustannego pytania: "kiedy wysiadamy?".
 
Sitges powitało nas deszczem (no, deszczykiem) i wiatrem.

Wiało mocno.
Palmy kołysały się, jak wysokie maszty na wzburzonym morzu.
Co jakiś czas spadały pod nogi gałęzie i kuliste kwiatki platanów. 
Gdzieś trzaskały przewrócone doniczki.
Platanowy pył tworzył małe żółtozielone  tornada.
Fruwały serwetki, porwane z restauracyjnych stolików.
Piach z plaży sypał w oczy i zgrzytał w zębach
Turyści i nie-turyści niewiele sobie z tego robili.
Widocznie Sitges tak ma.

Plaża, na której mieliśmy się ewentualnie opalać i budować zamki z piasku, zniknęła pod szalejącymi bałwanami.
Plaża i kawałek "przyplaży".
Kilka zalanych przejść  odgrodzono białą taśmą, co wcale nie powstrzymywało niektórych przechodniów, ani tym bardziej rozhuśtanego morza.

Pozostało nam łapanie wiatru we włosy i uciekanie przed rozbryzgująca się wodą.

Niektórym się udawało.

 
 
A niektórym nie!
 


Ale dostaliśmy za to świetną "miejscówkę"!
Trzy pokoje z pięknym salonem i nowoczesnym aneksem kuchennym.
Z wielką łazienką.
Z balkonem.

Na pierwszym piętrze.
Z windą.
Z wielkim  telewizorem.
I z wolnym WiFi!

W sobotę wyruszyliśmy na zaplanowaną przez Syna wycieczkę do winiarni.
Pół godziny autobusem i jeszcze 10 minut zdobytą brawurowo przez Małą M. taksówką,   po zboczach porośniętych krzewami winorośli, drogą pełną zakrętów...

Wyobrażałam sobie winiarnię, jako piwnicę pełną wielkich beczek z kranikami i pękatych gąsiorów z winem.

Tymczasem urocza przewodniczka Bianka powiodła nas do hali produkcyjnej z gigantycznymi, metalowymi zbiornikami i wyciskarką przypominającą monstrualną maszynkę do mielenia mięsa.
Kilka metrów pod ziemią, w mrocznych i zimnych piwnicach, w towarzystwie zwisających z sufitu porostów i gęstych pajęczyn, spały tysiące butelek z winem. 
Imponujące!



Na koniec jeszcze degustacja szampana. 

- Ty się chyba upiłaś, babcia!

To była bardzo miła wycieczka!

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Ależ skompresowałaś te trzy dni! :-)
Podoba mi się jak piszesz Mała M.
A pani Bianca uroczo stópki do środka ustawiała ;-)

mamuśka pisze...

Skompresowałam, żeby nie było nudno.

PAPROCH pisze...

Nie byłoby :-)
Uwielbiam Cię czytać :-)