sobota, 20 września 2008

Korzenie-dziadkowie Dobroniowie


Najdłużej żyła moja babcia Marianna, mama taty. Ale nawet jej nie pamiętam. Zmarła, gdy miałam rok.
Babcia była drugą żoną dziadka Szczepana. Jego pierwsza żona zmarła, nie wiem dlaczego. Z pierwszego małżeństwa zostało dwoje dzieci, Antosia i Staszek. Babcia Marianna w krótkim czasie urodziła jeszcze Janka, Józię, Władka, Kazika i Józka. Wszyscy mieszkali w czworakach, w Biskupicach, niedaleko Sieradza. Pracowali dla dziedzica, w zamian dostawali dach nad głową i jakąś część zbiorów.
Czym się zajmowała wtedy, w początkach XX wieku ta dwudziestokilkulatka? Nosiła dzieci przy piersi, gotowała gary ziemniaków, a raczej kartofli, doiła krowy, gotowała karmę dla świń, chodziła w pole na wykopki, wiązała snopki po żniwach. Chodziła na targ do Warty? Co niedzielę do kościoła?
Miała 45 lat, gdy zmarł jej mąż. Jedyna córka, Józia, była już mężatką. Babcia Marianna zapakowała skromny dobytek na wóz i przyjechała do Józi, do Łodzi. Przeżyła tam całą wojnę. Z tamtego okresu pewnie pochodzi jedyne zdjęcie, które mam. Babcia ma grube rysy, nisko osadzone brwi. Znajome bruzdy, od nosa do ust i dwie pionowe zmarszczki na czole. Jakbym patrzyła na siebie... Kąciki ust opuszczone. Czy była szczęśliwa? Na pewno nie radosna. Włosy ma okryte białą chustką, na szyi trzy sznury korali. To były prawdziwe korale, czerwone, ciężkie. Walały się potem długo w mojej szufladzie. Rozsypały się. Używałam ich jako ozdób do lalczynych sukienek. Któregoś razu ozdobiłam sobie nimi szkolne pantofle. Z trzech sznurków zostały trzy sztuki- mam je nanizane na agrafkę. Moja jedyna pamiątka (oprócz tych zmarszczek, oczywiście!)
Babcia Marianna przychodziła do mnie, gdy mamie skończył się urlop macierzyński. Zmarła, gdy miałam rok. Właśnie zaczynałam chodzić.
Nie pamiętam mojej babci, ale wiem, że mnie dotykała. Może mnie przewijała? Może nosiła na rękach. Może całowała? Może śpiewała mi kołysanki? Może mnie kochała?...
Dziadek Szczepan był starszy od babci o 13 lat. Nie wiem, jak miała na imię jego pierwsza żona i z jakiego powodu umarła. Zostawiła mu dwoje dzieci, Antosię i Stasia. Dziadek miał już dobrze po 30-stce, gdy ożenił się po raz drugi. Z miłości? Wątpię. Potrzebował kobiety do gospodarstwa i opieki nad dziećmi. Kobiety do łóżka. W krótkim czasie urodziło mu się jeszcze pięcioro dzieci. W 1912 Janek, w 1915 Józia, w 1917 Kazik, 1920 Władek i w końcu w 1924 Józek.
Wiem od taty, że dziadek był dobrym człowiekiem. Mówił do swojego syna pieszczotliwie. "Janiu", a może "Jasiu". Uczył go zajmować się końmi. Chodzili razem w pole. Którejś jesieni (a może wiosny), dziadek przeziębił się (przy orce? przy wykopkach? przy sianiu?) Długo chorował na zapalenie płuc. Potem przyszła gruźlica. Zmarł w grudniu 1932 roku, tuż przed samą wigilią. Jasiek miał 20 lat. Antosia i Stasiek mieli już swoje rodziny, mieszkali w Łodzi. Janek został głową rodziny. Odziedziczył po swoim ojcu dobroć, uczciwość i pracowitość. Zabrał w świat jego miłość.

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Oj, jak pięknie, pięknie!
Ja te zmarszczki też dostanę, prawda?:-)

agacioszka pisze...

Też miałam napisać, że pięknie... No, tak więc mało oryginalnie napiszę, że czyta się wspaniale.