sobota, 18 października 2008

Cioteczni i wujeczni bracia i siostry

Janeczka i Włodek

Prawie ich nie znam. Ledwo znam imiona. Niektórych widziałam raz w życiu. Najczęściej na czyichś pogrzebach.
Alina, córka Bronka. Rocznik 1935. Wyszła za mąż za Mietka S., urodziła dwie córki, Krysię i Grażynkę. Jedna z nich skończyła medycynę. Która? Żadnej z nich nie widziałam. Obie wyszły za mąż i mają dzieci. Gdzieś sobie żyją, gdzie? I pomyśleć, że mieliśmy wspólnego dziadka!
Janeczka, córka Wincentego. Najpiękniejsza panna młoda. Ciemnowłosa, niebieskooka. Też ma dwie córki. Ostatnio spotkałam ją, jej męża i jej córkę na pogrzebie Reni. Janeczka nadal jest ładną kobietą, pięknie się uśmiecha.
Michał, syn Wincentego ożenił się też z Janeczką. Wiem o nim tylko tyle, że ma dwóch synów i mieszka nadal w Ozorkowie. No, i że nazywa się Łukasik, jak dziadek...
Tragiczna historia wiąże się z moim bratem ciotecznym, Heńkiem, synem ciotki Józi. 

Heniek, urodzony w 1930 roku, przeżył wojnę w Łodzi. Był ładnym dzieckiem, przystojnym chłopcem. W 1948 roku wydarzyła się na Mazurach tragedia. Harcerki, będące na obozie letnim, utonęły razem ze swoimi opiekunkami. W Łodzi odbył się uroczysty pogrzeb kilkunastu z nich. Pochowano je we wspólnej mogile na Cmentarzu przy Ogrodowej. Na pogrzeb przyszły tłumy ludzi. Heniek był wśród nich. Nie wiem, czy wiodła go ciekawość, czy znał którąś z dziewczyn. Wracał do domu i chciał wskoczyć do przepełnionego tramwaju. W drzwiach wisiały słynne "winogrona", tłumy ludzi jadących na stopniach, uwieszonych tylko jedną ręką jakiegoś uchwytu. Drzwi nie były zamykane automatycznie. 
Heńkowi się nie udało. Wpadł pod koła i tramwaj obciął mu nogi. Nie wiem, czy zmarł od razu. 
Miał 18 lat. Józia 46. Pochowała go na cmentarzu na Mani. Teraz leżą tam razem. Dołączyła do swojego syna po 41 latach.
Na zdjęciach z pogrzebu Heńka wszyscy oni tacy młodzi. Janek z Sabiną, Antosia, Hanka... Dzieci - Bożenka, Krysia, Alinka... Idą za karawanem. Jakiś przypadkowy chłopiec w krótkich spodenkach gapi się na kondukt. To było lato. Ciepły  czas...
Stasiek, syn Antosi z "nieprawego" łoża. Jeżeli żyje, ma 77 lat. Tuż po wojnie, jako bardzo młody chłopak wyjechał na Śląsk. Został górnikiem. Urodziło mu się troje dzieci, córka i dwóch synów. Jolę, mniej więcej moją rówieśnicę, poznałam.
Byłyśmy nastolatkami. Przyjechała do swojej babci w odwiedziny na ferie zimowe. Potem było jeszcze kilka listów. Przysłała mi zdjęcie z dedykacją. Nic więcej już o niej nie wiem.
Zosia, a właściwie Bożenka, to młodsza, przyrodnia siostra Staśka. O ile pamiętam, też urodziła się jako dziecko pozamałżeńskie. Dopiero po jakimś czasie wujek ożenił się z ciotką Antosią. 

Zosia wyszła za mąż za Zygmunta W., chudego faceta z dużymi uszami. Urodziła im się dwójka dzieci, Tereska i Janusz. 
W domu u Zosi i Zygmunta byłam chyba tylko raz, na komunii Tereski. Ostatnio widziałam Bożenkę na mamy pogrzebie. Wyglądała lepiej niż na swoim ślubie!
Felek, brat Zosi, jest równolatkiem mojego brata. 

Był wesołym chłopakiem z czupryną ciemnych loków nad czołem. 
Ożenił się mniej więcej w tym samym czasie, co Jurek. Basia, jego żona, była atrakcyjną, zgrabną brunetką. Ich wesele było jednym z nielicznych, na których się bawiłam. Pamiętam olbrzymią salę zastawioną stołami. Jedno gorące danie po drugim. Flaki, rosół, bigos... Potem torty! 
Tańczyłam głównie z moim kuzynem Zygmuntem. Faceci byli coraz bardziej pijani. Znikali, żeby się przespać. Zniknął też pan młody.
Basia dość szybko przytyła, przestała być zgrabna... Urodziła dwóch chłopców. Jeden z nich zachorował na postępujący zanik mięśni i zmarł kilka lat temu. Nie mam pojęcia , który...:(((
Stasiek, to syn kolejnej siostry mamy, Marysi. Stracił matkę, gdy miał 3 lata. Był rok 1938. W 1939 wybuchła wojna. Kto wychowywał Stasia? Ojciec? Dziadek? Nie wiem. Wiem, że jako nastolatek, już po wojnie, trafił do Łodzi. Przez jakiś czas mieszkał razem z Sabiną, Jankiem i małym Jureczkiem w ciasnym pokoiku na Wojska Polskiego. Później Stasiek poszedł do wojska. Poznał Alicję, uroczą blondynkę. Wzięli ślub. Zamieszkali na Kilińskiego przy Jaracza, w wysokiej, ponurej kamienicy, razem z matką Alicji.
Stanowili piękną parę. Oboje blondyni, pogodni, zakochani. Do szczęścia brakowało im dziecka. Po kilku latach zdecydowali się na adopcję. Teraz pewnie zabiegaliby o swoje, nie byli jeszcze wcale starzy, mieli po 27 lat! 

W Domu Małego Dziecka znaleźli Magdę. 
Magda została porzucona jako noworodek przy torach kolejowych. Znalazł ją przechodzący konduktor, czy maszynista. Magda wniosła szczęście do ich domu. Jedyny problem był taki, że Magda była w ogóle niepodobna do rodziców. Miała urodę brunetki.
Kilka miesięcy później okazało się, że Ala jest w ciąży! Oboje szaleli z radości, pokochali Magdę jeszcze bardziej, upatrywali w niej anioła, który przyniósł im szczęście. Urodził się Irek, słodki blondynek.
Szczęście trwało kilkanaście lat. Alicja pracowała w centrali telefonicznej Uniwersytetu, Stasiek był majstrem w jakiejś fabryce włókienniczej. Nagle... No właśnie, nie wiem, czy nagle, ale zaczęło się sypać. Magda dowiedziała się od kogoś , że nie jest prawdziwym dzieckiem swoich rodziców. Uciekła z domu. Szukała matki. Sprawiała kłopoty. Później Stasiek oświadczył, że...się zakochał. Jego wybranką była koleżanka z pracy. Wyprowadził się. Dzieci się na niego obraziły. Magda stanęła po stronie Alicji. Rozwiedli się. Stasiek zniknął z ich życia.
Po kilku latach Magda wyszła za mąż, urodziła córkę. Irek się ożenił. Alicja wyjechała do Szwecji i wyszła za mąż, za Szweda. Później wróciła, nie wiem, czy sama.
Kiedyś zobaczyłam je w tramwaju. Alicję z Magdą i wnuczką. Wnuczka podobna do matki, czarnowłosa i czarnooka. Alicja nadal z blond włosami, mało się zmieniła. Nie poznały mnie.

Brak komentarzy: