sobota, 11 października 2008

Ciotka Andzia

Andzia, lat 19, 1942rok

Na imię miała Anna, ale od zawsze nazywaliśmy ją Andzią. Czasami Mama mówiła o niej Hanka.
Andzia była najmłodszą z sióstr. Piegowata i ruda, i zawsze uśmiechnięta.
Wywieziona do Niemiec w czasie wojny, pracowała w gospodarstwie wiejskim, u bauera. Tam poznała Izydora. Pochodził z Wielkopolski, spod Poznania. 

Nie wiem, czy najpierw się pobrali, czy najpierw mieli dziecko. Krysia urodziła się w Niemczech pod koniec wojny.
Wrócili do Polski. 

W Łodzi trudno było o mieszkanie. Zamieszkali w Aleksandrowie. 
Izydor, na którego nie wiadomo dlaczego wołano Zygmunt, był złotą rączką. Robił meble, kapcie, naprawiał wszystko, co się zepsuło. Po wielkopolsku pracowity i oszczędny. 
Anna, czyli Andzia, pracowała w fabryce pończoch i skarpetek. Mieszkali w małej, piętrowej kamieniczce przy cichej ulicy Bielańskiej.
Do Aleksandrowa była cała wyprawa. Najpierw trzeba było dojechać do Żabieńca. Tam była krańcówka tramwajów miejskich. Koniec miasta. 

Potem przechodziliśmy przez tory kolejowe. Dołem, jeśli był otwarty szlaban, albo górą, przez wiadukt. 
Po drugiej stronie miał krańcówkę tramwaj podmiejski 44. 
Często biegliśmy, żeby nie odjechał sprzed nosa. Na następny trzeba było czekać kilkadziesiąt minut. 
Z Żabieńca do Aleksandrowa jechało się kolejne pół godziny. Przez Kochanówkę, Romanów, Szatonię... Za oknami zielone pola, zboża, sady owocowe. Krowy na łąkach.
W domu u Świątków były różne fascynujące miejsca. 

Najpierw weranda. Oszklona z dwóch stron sień, w której można było siedzieć i słuchać deszczu bębniącego o daszek.
Duża kuchnia z kaflowym piecem. 

Wielki pokój podzielony grubą kotarą na sypialnię i stołowy. W oknach drewniane okiennice. Kiedy się je zamknęło, w pokoju robiło się tak ciemno, że nie widziałam dłoni tuż przed twarzą.
Po kilkunastu latach Izydor przerobił mieszkanie. 

Kuchnia zamieniła się w przedpokój i mały pokój dla dzieci. Sypialnia zamieniła się w kuchnię z bieżącą wodą. Ciągnięto ją przy pomocy specjalnej pompy ze studni na podwórzu. 
Z werandy wchodziło się do kibelka wygospodarowanego z dawnego składziku. Nie trzeba już było biegać do drewnianej wygódki za domem. Okiennice zostały. 
Zniknęła za to piękna lalka w falbaniastej, zielonej sukience, sadzana dla ozdoby na pościelonym, wielkim małżeńskim łożu. Łoże zastąpiła wersalka.
Nie zmieniło się podwórko. 

Nie zmieniła się drewutnia ze stosami desek, narzędziami, zapachem świeżo heblowanego drewna i klejów, ze złocistymi wstążkami wiórów. To było najlepsze miejsce do zabawy!
Nie zmienił się ogródek warzywny, w którym ciotka Andzia hodowała marchew, pietruszkę, porzeczki, truskawki, pomidory i róże. W czerwcu, na Taty imieniny, przywoziła bukiety peoni i wiadra truskawek. W październiku, dla Mamy, kolorowe astry.
Kawałek dalej, za Bielańską, zaczynała się droga do lasu. 

Chodziliśmy tam na spacery. 
Pod koniec lat 60-tych, na polu nieopodal, zbudowano dekoracje do serialu o Czterech Pancernych. Dwa czy trzy fronty domów i Bramę Brandenburską. Od tej pory chodziło się do "Berlina".
Dość szybko Łódź się rozrastała. Powstało osiedle Teofilów. Żabieniec przestał być "krańcówką". Tramwaj 44 zaczął kursować z Północnej do rynku w Aleksandrowie. To już był luksus. Umawialiśmy się z Celiną i Kazikiem w zajezdni na Północnej albo szliśmy do przystanku na rogu Zachodniej i Lutomierskiej.
Uwielbiałam jeździć do Aleksandrowa. 
Czasami zostawałam na noc. 
Uwielbiałam inność tego świata - kolory, zapachy. Grube grudy kruszonki z białym lukrem na drożdżowym placku. Migdałowy aromat makowca. Mokre drewno, ziemię po deszczu...
Hanka, czyli Andzia, chorowała na zapalenie żył w nogach. Poszła szybko na rentę. Kupiła maszynę dziewiarską i zaczęła robić w domu swetry. Zarabiała.
Andzia zawsze była zadbana. 

Ubrana dużo gustowniej niż Celina. Dobrze ostrzyżona, z delikatnym makijażem. 
Trochę to zgrzytało, gdy zaczynała mówić z błędami gramatycznymi, ale kiedy byłam dzieckiem, to mnie nie raziło. Zawsze była serdeczna.
W 1948 roku urodziła Wandę a sześć lat później Zygmunta, na którego mówiła Zygmoncik.
Izydor cały czas dużo pracował. 

Pomagał Jurkowi w urządzaniu się w mieszkaniu na Grabieńcu. Był jego ojcem chrzestnym, uważał to za punkt honoru, żeby pomóc. 
Zrobił meble do nowego mieszkania Krysi. 
Szybko się męczył, sapał. Był gruby i lubił sobie wypić. 
Mówił śmiesznie "Miemcy" i "miedźwiedź". 
Zmarł nagle w 1979 roku na zawał. Andzia została sama z Zygmuntem. Dziewczyny już były "na swoim".
Po śmierci Izydora już nie jeździłam do Aleksandrowa. 

Ciotkę Andzię spotykałam u Mamy na imieninach.
Domek na Bielańskiej zburzyli jeszcze przed śmiercią Izydora. 

Zburzyli całą ulicę. Cały mój świat wspomnień. 
Andzia i Izydor dostali nowe mieszkanie w blokach...na Bielańskiej. Nigdy tam nie byłam.
Ciotka powoli dziwaczała. Mieszkała z Zygmuntem w domku na działce. Na Bielańską wracali zimą. Coraz trudniej się było z nią dogadać. Myliła fakty. Bez sensu odpowiadała na pytania. Zygmunt napisał mi w mailu, że cierpi na Alzheimera. Jesienią 2005 roku przewróciła się i złamała biodro. Umarła krótko przed Bożym Narodzeniem.
Ostatni raz jechałam do Aleksandrowa kilkanaście lat temu, na ślub Krysi. Nie poznawałam trasy. Zniknęły pola i krowy. Na miejscu sadów powyrastały nowe bloki, takie same jak wszędzie. Dzisiaj nie ma już nawet tramwaju numer 44. Do Aleksandrowa jeździ się autobusem z Placu Wolności.

6 komentarzy:

agacioszka pisze...

Przecudne historie - wspaniała musiała być ta Łódź. Zawsze sobie wyobrażam, że kiedyś nie była taka ponura :)

PAPROCH pisze...

Pięknie, ta weranda przeszklona, na której można było słuchać deszczu... Ach, chciałabym taką werandę, gdybym tylko miała domek:-)

mamuśka pisze...

No, ja nie wiem:)) Inna była. Inaczej ludzie wyglądali,chyba ciężej...Samochodów było mniej i tramwaje inaczej dzwoniły:) Inne też były zapachy. Bardziej "naturalne", czuło się koński nawóz, smołę, rynsztoki, ale też mocniej pachniały owoce jesienią, truskawki latem, więcej jaśminów i akacji było...

mamuśka pisze...

Tak, weranda piękna była...

Izabella Nowotka pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam

mamuśka pisze...

Dziękuję