piątek, 31 października 2008

Krysia

"Na pamiątkę Pierwszej Komunii Świętej ofiaruje Krysia cioci"
Rok? 1954?

Krysia urodziła się w Niemczech. Była wojna. Kiedy się skończyła, Krysia wróciła z rodzicami do Polski i zamieszkali w Aleksandrowie.
Krysia, sporo starsza od pozostałych dzieci w rodzinie, najczęściej znikała, gdy przyjeżdżaliśmy do nich w odwiedziny. 

Miała chyba spore grono znajomych. 
Takiej, jak na zdjęciu z Jurka komunii już jej właściwie nie pamiętam. Miała wtedy długi , jasny warkocz. Miękkie loki wokół twarzy. Melancholijne spojrzenie.
Krysia skończyła jakąś szkołę handlową. Przez krótki czas pracowała w Łodzi, w sklepie przy Limanowskiego. Później chyba zrobiła maturę. Nie wiem, czy próbowała studiować. 

Myślę, że na zawsze pozostało to jej niezrealizowanym marzeniem. Może nawet kompleksem.
Pracowała w Aleksandrowie, w przyzakładowym Domu Kultury jako K.O. 

To był jej żywioł. 
Organizowała, przewodziła, wymyślała. 
Jeździła na rajdy, wycieczki. 
Ciągle była sama, w każdym razie oficjalnie. 
Inteligentna, zaradna, gustownie ubrana... Jednak zawsze trochę złośliwa, uszczypliwa.
W późnych latach 70-tych dostała własne mieszkanie , na nowym osiedlu w Aleksandrowie. Włożyła w nie dużo serca i pieniędzy. Było jej dumą.
W 1989 roku, w czerwcu, nieoczekiwanie wyszła za mąż. 

Kazio, starszy od niej, był wdowcem z dwójką dorastających dzieci. Zamieszkał u niej. Dzieci zostały w Łodzi.
Krótko potem Krysia straciła pracę. W poradni na Lnianej, gdzie pracowałam, brakowało sekretarki... Powiedziałam jej o tym. Została zatrudniona i nasze drogi splotły się dziwnie. 

Ja, rok później zostałam wicedyrektorem. Byłam jej zwierzchnikiem. Teoretycznie. Krysia mnie strofowała, pouczała i krytykowała. Gorzej niż Mama!
Czasami zaskakiwała mnie pozytywnie. 

Jak wtedy, gdy dała mi (bez okazji!) podgrzewacz do dzbanka z herbatą. Albo, gdy razem z Kazikiem przywieźli nam z działki warzywa i owoce. Albo, gdy telefonowała, żeby dowiedzieć się, jak się czuję ... 
Gdy miałam w pracy atak zapalenia pęcherza, poszła ze mną do okolicznej przychodni i załatwiła wizytę u lekarza. Potem odprowadziła mnie do tramwaju...
Często zwykła mawiać o nas z przekąsem: "co to za rodzina"! 

Zawsze miała nam za złe, że nie odwiedzamy jej w Aleksandrowie. Może czekała też na zaproszenie do nas...
Kiedy spotkałyśmy się, po długim niewidzeniu, na pogrzebie mojej Mamy, pierwsze słowa, które od niej usłyszałam brzmiały: "wiesz, że idę na emeryturę?"
No, i poszła. 

Kiedy wróciłam do pracy po rocznym urlopie, Krysi już nie było w sekretariacie.
Kupili z Kaziem działkę w Rąbieniu i zbudowali dom.
W grudniu 2005 roku nieoczekiwanie spotkałam Krysię w Łodzi, w Rossmanie. Narzekała na swoją mamę, że nie można się z nią dogadać. Kilka dni później Kasia odebrała od Krysi telefon, że ciotka Hanka umarła i będzie pogrzeb. 

Nie pamiętam, z jakiego powodu nie pojechałam. 
Myślę, że Krysia się obraziła. Gdy spotkałyśmy się na pogrzebie Reni, nie odezwała się do mnie ani słowem. 
Nie odezwała się też na ślubie Kasi, chociaż...przyjechała! Mam wyrzuty sumienia wobec Krysi...

5 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Tak się w życiu dziwnie plecie... Ale ja uważam, że jak się ktoś obraża, to mimo wszystko jest to jego problem...
Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia. Ale... wiesz, że ja mam dziwny stosunek do takich spraw;-p Wcale się mnie nie musisz słuchać;-)

mamuśka pisze...

Fajnie jest się ciebie słuchać:)))

PAPROCH pisze...

O, a to dlaczego?

mamuśka pisze...

Bo masz zdrowe podejście
do życia:)

PAPROCH pisze...

No, zazwyczaj łatwo mi się je prezentuje ustnie. Gorzej z praktyką;-)))