piątek, 26 czerwca 2009

Dziecko


Lato 1982r.












Po raz pierwszy wydawało mi się, że jestem w ciąży jesienią w 1981 roku. Byliśmy na osiemnastych urodzinach Maćka. Podano szampana. Upiłam łyczek. Andrzej spojrzał na mnie znacząco. Odstawiłam kieliszek.
Alarm okazał się fałszywy.
Tymczasem przyszedł grudzień. 13-go, wczesnym rankiem w niedzielę, obudziło nas walenie do drzwi. Nasza sąsiadka z trzeciego piętra biegała od mieszkania do mieszkania i wołała:"Jaruzelski ogłosił wojnę!!" Zmartwiałam. Pierwszą myślą było słowo "mobilizacja". Byłam młodą żoną młodego męża. Młodzi mężczyźni idą na wojnę. W telewizji przez cały dzień transmitowano przemówienie Generała. Zakazane zostało... mnóstwo rzeczy. Wprowadzono godzinę milicyjną, cenzurę przesyłek pocztowych, kontrolę rozmów telefonicznych (kiedy już uruchomiono łączność telefoniczną), zamknięto ruch graniczny.

Z OBWIESZCZENIA o wprowadzeniu stanu wojennego:

"poborowi uznani za za zdolnych do służby wojskowej oraz żołnierze rezerwy niezależnie od ich przeznaczenia mogą być w każdym czasie powołani do czynnej służby wojskowej, na zarządzenie Ministra Obrony Narodowej"

Nagle zrobiło się jakoś ciemno i zimno. Po obiedzie pojechaliśmy do Andrzeja rodziców. Niewiele rozmawialiśmy. Wszyscy myśleli o Ince, jego siostrze. W maju wyjechali za granicę. Oficjalnie wyjechali na urlop. Naprawdę wyemigrowali na zawsze. W tej sytuacji możliwość zobaczenia ich odsuwała się w niewiadomym kierunku. Ostatnią osobą, która ich odwiedziła była Ela. Wróciła do Polski 11-go grudnia. Przywiozła nam paczkę ze słodyczami i szamponem do włosów...
Jechaliśmy do domu wieczornym autobusem. Był pełen ludzi, bo wszyscy śpieszyli się przed godziną milicyjną. Patrzyliśmy na siebie. Nikt nic nie mówił. Przed nami było niewiadome...
Życie potoczyło się jakoś. Patrzyłam na kobiety w ciąży i cieszyłam się, że ja nie... Myślałam o ich lęku o siebie, o mężów, o dziecko, które ma się narodzić w świecie pełnym nienawiści i walki...
Nieoczekiwanie dostaliśmy wiadomość, że czekają na nas klucze do mieszkania! 17go grudnia weszliśmy po raz pierwszy do naszego pustego, wielkiego M-4. Zdumiewał nas fakt, że mimo całego zawirowania urząd meldunkowy i co tam jeszcze, działał nadzwyczaj sprawnie. Zabraliśmy się za "urządzanie". Przede wszystkim trzeba było posprzątać po budowlańcach. Umyć okna, drzwi, podłogi, pomalować trochę ściany, które były "pobielone" na szaro. Malowaliśmy sami, jakimiś farbami klejowymi, pokoje na beżowo, przedpokój na zielono...Wyszło w smugi i plamy, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. W kuchni stanęły biurowe szafki wypożyczone z mojej poradni (!), i granatowy regał odziedziczony po Ince. Na regale stanęły talerze i garnki... W dużym pokoju ustawiliśmy kanapę, kawałek "kowalskiego" i stary stolik i fotele z pracowni Inki. W małym pokoju moje stare biurko, zielone krzesło z kuchni od rodziców i resztę "kowalskiego". I adapter. Ostatni pokój służył za skład rupieci... Wprowadziliśmy się 8-go marca 1982 roku.
Powoli znowu zaczęłam myśleć o dziecku. Mijały miesiące. Teraz widzę, że nie było ich znowu tak wiele, ale wtedy... Każdy kolejny bez ciąży wywoływał poczucie żalu i beznadziei. Poszliśmy nawet do lekarza. Mądry pan doktor Kula powiedział: "niech pani wyluzuje"
"Wyluzowałam" i pojechaliśmy na urlop. Do Kołobrzegu i do Dziwnowa. Tym razem też było fajnie, chociaż inaczej. Byliśmy już "starym" małżeństwem. Znowu chodziliśmy na spacery i do baru "Kakadu". I do "Wodnika" na koniak. Lato mijało spokojnie.
We wrześniu, dokładnie pod koniec września, zaczęłam podejrzewać, że może jednak... Lekarka potwierdziła, że "może tak". Testy ciążowe nie były w powszechnym użyciu, nie mówiąc o dostępności do USG. Musieliśmy czekać.
Po dwóch tygodniach poszłam znowu do ginekologa. "Jest pani w ciąży, szósty tydzień..."
Prosto z przychodni miałam jechać do pracy. Zawróciłam jednak do domu, ryzykując spóźnienie. Andrzej w piwnicy składał starą szafę. Zeszłam do niego.
- Będziemy mieli dziecko...!!!!
Zakurzony i umorusany chwycił mnie w objęcia i podniósł do góry. Dookoła było ciemno i śmierdziało kotami. Dla nas to była jedna z najpiękniejszych chwil w życiu:))) Będziemy mieli dziecko!

Małe we mnie ziarenko
zasiane miłością.
Kim jesteś?
Chłopcem
czy dziewczynką?

Milczy uparcie.
Jakie stanowcze
i konsekwentne!

Podobneś do ojca,
jak dwie krople wody!

9 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Uparte zostało :-D

mamuśka pisze...

A jakie do ojca podobne!

PAPROCH pisze...

Ale do Mamy też ;-)

mamuśka pisze...

Mama też uparta???

PAPROCH pisze...

Nie, do Mamy pod innymi względami;-)

mamuśka pisze...

pod względem piękności:)

PAPROCH pisze...

O tak:-)

Anonimowy pisze...

Droga Pani Basiu,

Podczytuje Pani zapiski regularnie, od dobrych kilku miesiecy. Raczej rzadko umieszczam komentarze na blogach, ale chcialam sie odezwac, bo bardzo lubie Pania odwiedzac. Pisze Pani takim barwnym jezykiem, interesujaco i te detale nakreslajace sytuacje!... Szczegolnie podobaja mi sie watki autbiogrficzne, najwiecej w nich emocji. Az egoistycznie zaluje, ze tak krotko Pani zyje ;-)

Pozdrawiam serdecznie,
Estrela

mamuśka pisze...

Droga Pani Estrelo:)
Bardzo miło przeczytać taki komentarz. Prawdę mówiąc, nie przypuszczałam, że ktoś to jeszcze czyta, oprócz moich najbliższych.Co prawda blog jest ogólnie dostępny, ale jest ich tyle, że trudno wybrać:)))
Nie wiem, ile Pni ma lat, ale ja wcale nie tak mało:)))
Pozdrawiam serdecznie. Basia