piątek, 12 lutego 2010

...najlepiej nie choruj, omijaj szpitale!

















Byłam w szpitalu.
To zadziwiające doświadczenie.
Ten szpital jest nowoczesny i dużo w nim oznak nowych czasów, ale niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmieniają.
Dostałam skierowanie od lekarza specjalisty, który uznał, że konieczna jest dokładna diagnostyka. Oczywiście, nie było pewne, czy mnie od razu przyjmą, czy wyznaczą termin
- Życie pokaże - powiedziała filozoficznie pani doktor.
Spakowałam więc rano rzeczy i zostawiłam gotowe do dowiezienia, na wypadek, gdyby mnie jednak przyjęli.
W izbie przyjęć były trzy okienka. W dwóch po bokach siedziały panie w białych fartuchach. W środkowym stało puste krzesło. Usłużny pan stojący z kobietą w ciąży przy bocznym okienku uświadomił mnie, że ze skierowaniem trzeba się ustawić przy okienku środkowym. Przy bocznych załatwiano przyjęcia planowane.
Ustawiłam się karnie przed okienkiem z pustym krzesłem. Po pół godzinie biegająca wte i wewte pani w rejestracji zaskoczyła mnie pytaniem: "słucham?" Pokazałam jej skierowanie. Powiedziała, że musi je pokazać lekarzowi, bo ona nie decyduje (!). Pan doktor za chwilę wyszedł na korytarz i wypytał mnie o różne intymne szczegóły(!). Po czym zapytał, czy chcę zostać!!! Kurczę, nie chciałam, ale jakie miałam wyjście???? Powiedziałam, że chcę! Kazał mi czekać.
Decyzją o przyjęciu nobilitowałam do prawa obsługi przy bocznym okienku. Pani w białym kitlu wypytała mnie znowu o różne szczegóły, każąc mówić głośniej, bo nie słyszy. I tak miałam szczęście, że nie pytała mnie o adres (miała w dowodzie), numer kodu i pesel (innych pytała, jak również o imiona rodziców ). Musiałam jednak podać jej swój numer telefonu oraz imię i nazwisko oraz telefon osoby, którą w razie czego (w razie CZEGO???) można zawiadomić. W poczekalni za moimi plecami siedziało ze dwadzieścia przysłuchujących się osób. Niech żyje ochrona danych osobowych!
W izbie przyjęć nie było zasięgu, nie mogłam się więc dodzwonić do domu z informacją, że zostaję. Nie miałam ciuchów na przebranie, więc pani w depozycie ubrań wyposażyła mnie w gustowne, białe giezło do kolan. W tym i w moich wysokich kozakach musiałam wyglądać wytwornie!!!
Kazali czekać.
Po czekaniu pani pielęgniarka wypytała nie po raz kolejny o różne fakty, zmierzyła temperaturę i ciśnienie. I kazała czekać.
Siku mi się chciało okropnie i nie wiedziałam, jak się usadzić na krześle. Czekałam.
Kolejna pani (lekarz?) zadała mi znowu te same pytania. Kiedy zaoponowałam i powiedziałam, że przed chwilą w sąsiednim pokoju już to mówiłam odparła, że nie szkodzi, i że na górze jeszcze raz o to samo mnie zapytają. Kazała czekać.
Wreszcie przyszła miła pani w loczkach i poprowadziła nas, kilka kobiet, do wind. Na czwartym piętrze zabrała dwie z nas. Reszcie kazała czekać. W międzyczasie dodzwoniłam się do Andrzeja i powiedziałam, że jestem na czwartym piętrze. Zdziwił się, bo odesłali go na piąte. Ale dobrze go odesłali, bo pani w loczkach zabrała naszą resztę na piąte. Oddała papiery w kanciapie pielęgniarek i kazała...czekać, oczywiście.
Czekałyśmy we dwie. Po dwóch godzinach od przyjścia do szpitala ciągle czekałam. Cały czas chciało mi się siku...
Wreszcie inna pani, tłumacząc się mętnie awarią systemu, kazała nam podpisać, że zapoznałyśmy się z regulaminem wiszącym na ścianie i pokazała pokój.
Obiadu nie dostałyśmy. W międzyczasie przyszedł jakiś lekarz do pani z sąsiedniego łóżka i zadał jej jedno pytanie. Poszedł.
Do mnie nikt nie przyszedł. Drzemałam. Na oddziale panuje ciągły hałas. Rozmowy, telewizory, stuk klapek pielęgniarskich, trzaski, skrzypienia łóżek, nawoływania.
Około 15stej przyszła wreszcie pani doktor i zapytała nas po kolei z jakiego powodu się tam znalazłyśmy (co się stało z naszymi skierowaniami i kartami wypełnianymi przez trzy poprzednie osoby???). Kazała się przygotować do badania i tym razem ona na nas CZEKAŁA w pokoju badań. Ale i tak musiałam czekać pod drzwiami na swoją kolejkę.
Zbadała mnie, kolejny raz zapytała o te same szczegóły i powiedziała, co mnie CZEKA następnego dnia. Potem jeszcze poczekałam chwilę na badanie krwi.
O 16.30 przynieśli kolację (dwie kromki chleba, miniaturową kosteczkę masła i łyżkę twarożku). No i teraz zostało już tylko CZEKANIE na noc.
Życie w szpitalu, to nieustające czekanie.
Z rzeczy nowoczesnych:
- dozowniki z mydłem i środkiem septycznym przy umywalce
- w kuchence czajnik bezprzewodowy i ręcznik papierowy
- termometry mierzące ciepłotę na odległość
- wydrukowane samoprzylepne karteczki z moim nazwiskiem i peselem do naklejania na różne rzeczy (próbki krwi)
- głośnik w pokoju wzywający po odbiór kolacji i na badanie ciśnienia:)
- telewizor na wysięgniku (2 złote za godzinę, 4 za 6 godzin-zgroza!)
- segregacja śmieci
- pielęgniarka ostrzegająca "będzie ukłucie"

Nie zmieniły się:
- okropna pościel
- podarte, "służbowe" koszule
- odrapane, metalowe szafki nocne
- i pani pielęgniarka pytająca donośnym głosem pacjentkę na korytarzu "miała pani wypróżnienie?"

..."daleko od noszy, od noszy najdalej...!!"

Jestem w domu. My house is my castle... Jakie to mądre!












4 komentarze:

PAPROCH pisze...

:-D Nic dodać, nic ująć:-) A te głośniki w pokojach i nowoczesne termometry, to bardzo niedawno się pojawiły... Za "moich" czasów, dwa lata temu, nie było ani jednego, ani drugiego...

mamuśka pisze...

Postęp galopuje!

agacioszka pisze...

No ja z takich postępów to tylko telewizory na 2 złote znam... :) Ale w końcu Łódź to Łódź, a Sieradz i tym podobne grajdołki to tym podobne grajdołki. :)

mamuśka pisze...

Oj, bo się ktoś z Sieradza zdenerwuje:)