sobota, 20 lutego 2010

Wiosna, ach to ty...


Odwilż. Wszędzie rozlega się chlupoczące kapanie, siąpienie i ciurkanie. Olbrzymie sople, które wisiały wszędzie jak przezroczyste sztylety, topnieją, żłobiąc w leżącym pod murami śniegu ażurowy wzór z dziurek. Wczoraj padał deszcz.
Mała rzeczka płynąca nieopodal zamieniła się raptem w rwący nurt. Niesie ze sobą kawały kry i przerzucony nad nią mostek z betonowej płyty nagle znalazł się w niebezpieczeństwie. Jeżeli zerwie most, jak będziemy się przedostawać do ulubionego hipermarketu??? Trzeba będzie chodzić "naobkoło".
Słońce wczoraj grzało mocno, nie zważając na to, że jeszcze luty. Ptaki darły się w nagich gałęziach drzew - wiosna się zbliża!!!
No, może przedwiośnie. Dziś już nie świeci. Jest mglisto, dymy z kominów płożą się płasko, jakby nie miały siły przebić się przez wilgotny tuman Ale na termometrze "plusy" i śnieg nadal topnieje odsłaniając smętny krajobraz: śmieci, psie kupy, zgniłe liście, sczerniałe resztki trawy.
Myślę sobie, jak to wyglądało kiedyś, dawniej. Jakie były "tamte" wiosny sprzed lat.
Na pewno nie zaczynały się w lutym. Wiadomo, idzie luty, podkuj buty. Ale też
: czasem luty ostro kuty, czasem w lutym same pluty... No nie wiem. Na pewno na Grzegorza idzie zima do morza. Przysłowia mądrością narodów. Hmm...
Przedwiośnie, czyli przednówek oznaczało ubóstwo w wyborze warzyw i owoców. Ziemniaki były poprzerastane i pomarszczone. Tata przynosił je z komórki, bo zawsze na zimę mieliśmy zrobiony zapas. Wiadomo, w sklepie na przednówku ceny były wysokie.
Jabłka spod łózka już dawno się skończyły, można było tylko jeść takie z kompotu. Marchew też była wyschnięta. Nie było ogórków na mizerię ani sałaty. Obiady ratowano kiszoną kapustą. I kiszonymi ogórkami ze słoików, których rządki ustawione jesienią na szafie, teraz topniały w oczach.
Pierwszymi zwiastunami wiosny były nowalijki. Drogie, jak czort. Pierwsze rzodkiewki, szczypiorek, młoda cebulka. Młode ziemniaki pewnie dopiero w maju. Gotowane w mundurkach albo tylko oskrobane, żeby tracić jak najmniej cennych bulw. Podawane ze zsiadłym mlekiem i szczypiorkiem albo z koperkiem. Pycha! Rzodkiewki ze śmietaną! Do tego grube pajdy chleba z masłem.
Na rynku i na rogach ulic pojawiały się baby z wiadrami żonkili, tulipanów i narcyzów. Zapach narcyzów, to do dziś dla mnie ewidentny symbol wiosny!
Forsycje zakwitały na żółto. Wierzby wypuszczały pierwsze listki.
Mama zabierała mnie na zakupy - potrzebowałam nowych butów, albo płaszcza wiosennego. Czasem już w kwietniu zakładałam podkolanówki. Pozbywałam się ciepłych majtek i czapki. Na nosie wyskakiwały mi pierwsze piegi.
Wiosna, to oczywiście też Wielkanoc. O tym już pisałam. Ale przygotowania do świąt zaczynały się wcześniej. Wszyscy myli okna i trzepali chodniki i dywany.
Tata siał owies do doniczki.
Kury zaczynały nieść nowe jajka i nie zdarzały się już zbuki
.
W szkole robiliśmy pisanki z wydmuszek.
To było prawdziwe ODRODZENIE.
Teraz... no cóż. Rzodkiewki, ogórki i sałatę jemy przez cały rok. I jabłka. I pomidory.
Jajka kury znoszą też na okrągło, nieświadome zmiany w porach roku.
Plastikowe pisanki można kupić w hipermarkecie. Także plastikowe żonkile.
I czy ktoś jeszcze używa słowa "nowalijki"?
Nie zmieniło się słońce, które wiernie trzyma się starych zasad. Wschodzi coraz wcześniej i zachodzi później niż zimą.
Forsycje ciągle kwitną na żółto, a wierzby pylą najwcześniej. Może niedługo wrócą jaskółki?
Na razie znowu mróz chwycił. Rzeczka zamarzła i mostek ocalał.
Wysypuję kaszę na parapet za oknem i przylatują tylko gołębie.
Oby do wiosny...

8 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Och nie! Naobkoło do Karfura?! Toż to katastrofa! ;-)
A tak serio - ja używam słowa "nowalijki" i tak naprawdę to one są i smakują wiosną. Te rzodkiewki co można kupić w styczniu w ogóle nie smakują jak rzodkiewki... Dla mnie wiosna to właśnie rzodkiewki. I szparagi :-p No i oczywiście żonkile, forsycje i właśnie kapiący, topniejący śnieg...
A mróz znowu wczoraj był? To chyba tylko na noc?...

mamuśka pisze...

Może w nocy.
A słowo"szparagi" to dopiero po ślubie poznałam:))))

agacioszka pisze...

Ja też używam słowa "nowalijki". I do tego jeszcze dodam, że u nas przy każdej spożywanej nowalijce trzeba było pociągnąć za ucho siedzących najbliżej członków rodziny. Chyba na szczęście...
I podpisuję się pod postem Paprocha, że nowalijki smakują wtedy, kiedy są nowalijkami. Pomidory zimą smakują jak z papieru, rzodkiewki wcale nie są ostre, sałata szybko więdnie itepe itede :)

mamuśka pisze...

Pociąganie za ucho znam:)
Rzodkiewki, ogórki i sałata z hipermarketu zima nie smakują dobrze, ale jednak można je kupić, jak ktoś lubi ...

tataradka pisze...

Warto wspomnieć, że jajka były kiedyś pierwszej i drugiej świeżości, a te drugie: chłodnicze i wapienne (przechowywane w wodzie wapiennej). Tylko te pierwsze nadawały się na kogel-mogel. W sklepach były specjalne lampy do prześwietlania jaj. W sklepach wiejskich jaja były raczej skupywane niż sprzedawane i tam już wówczas je stemplowano.

mamuśka pisze...

Słusznie, pamiętam jajka wapienne.Ale wiosna już chyba nimi nie handlowano.Kury niosły świeże. A moi rodzice najchętniej kupowali jajka na rynku, "od baby"

tataradka pisze...

No właśnie. Wiosna była słoneczna i jajeczna.

mamuśka pisze...

A na razie "jajeczna" zima trwa:)))