piątek, 19 sierpnia 2011

Czy to co nas podnieca, to się nazywa kasa?



Kilka lat temu przyszło mi do głowy, żeby zostać tzw. ekspertem oświaty.
Ekspert, czyli "znający się na rzeczy", zasiada w komisjach, które podejmują decyzje o awansie zawodowym nauczycieli. Nie do końca wiem, dlaczego zdecydowałam się na bycie ekspertem.
Najpierw poszłam za filozoficznym podszeptem mojej koleżanki Eli Z., która nie bez kozery stwierdziła, że "nie wiadomo jeszcze do czego to się może przydać, a dużo nie kosztuje".
Faktycznie, dużo nie kosztowało, tylko znaczek na list polecony. Trzeba było przesłać odpowiednie papierzyska do Ministerstwa Oświaty i już. Jednak bardzo szybko okazało się, że będzie kosztować trochę więcej. Wydano rozporządzenie, że kto się chce na liście ekspertów utrzymać, musi skończyć kurs i zdać ogólnopolski egzamin. Aha, i zapłacić za ten egzamin 50 złotych.
Ale, ale! Jeszcze wcześniej trzeba się było zalogować na pewnej specjalnej stronie, zapoznać ze stertą, najczęściej nudnych, materiałów, w odpowiednim dniu i o określonej godzinie zalogować znowu na stronie i zdać e-egzamin. To był warunek przyjęcia na kurs. Akurat byłam w domu wtedy, akurat udało mi się zalogować (a nie wszystkim się udało!!!)
Ku własnemu zdziwieniu zdałam i otrzymałam 29 punktów (na 30 pytań). Potem dostałam zawiadomienie o kursie. 60 godzin intensywnej pracy w lipcowym upale. We wrześniu w Warszawie zorganizowano ogólnopolski egzamin. Z całego kraju (naprawdę!!) zjechały autokary, busy, vany i inne środki lokomocji wiozące kursowiczów. Zdawaliśmy w kilkunastu salach. Na stoliku wolno było mieć długopis, dowód osobisty i arkusz egzaminacyjny. Prowadzący egzamin dał znak rozpoczęcia dokładnie o 10;00 (a może o 11;00, wszystko jedno) Czułam się jak na maturze. Egzamin był testem wyboru. Napisałam. Sprawdziłam. Wyszłam po pół godzinie odprowadzana spłoszonym wzrokiem współtowarzyszy.
W drodze powrotnej wszyscy roztrząsali, które odpowiedzi były prawidłowe, a które nie. Jak to po maturze...
Po jakimś czasie dostałam zawiadomienie, że zdałam i piękny wpis na listę ekspertów MENiS z numerem...
To tyle tytułem przydługiego wstępu.
Konsekwencją wpisania na listę jest to, że od czasu do czasu jestem zapraszana na komisje egzaminacyjne i kwalifikacyjne. Udział w komisjach jest płatny. Powoli dochodzimy do sedna.
W tym miesiącu zaproszono mnie do Skierniewic. Do Urzędu Miasta. Na dzisiaj, na 10:00.
Wyszłam z domu o 7:20. Tak mi autobus pasował. Pociąg z dworca Łódź-Fabryczna 8:31. Godzina czytania.
Z dworca w Skierniewicach 20 minut pieszo. Pani przewodnicząca prosi, aby się sprężać, ma inne jeszcze zajęcia. Dobrze nam poszło. O 11: 00 było po wszystkim. Powrót- 11:40. W pociągu pasażerowie wyglądali, jak ugotowani na parze. Po dziesięciu minutach też tak się czułam. Godzina czytania.
W Łodzi dwie przesiadki, na każdej uciekł mi pojazd.
W domu byłam już o 14-tej.
Dostanę za to brutto 150 zł. Za bilety zapłaciłam 40. Podatku odejdzie pewnie ok. 30. Zarobiłam 80 złotych.
Gdyby mi ktoś zaproponował, że dostanę wolny dzień w pracy ( taki mi przysługuje na te egzaminy) po to, żebym pojechała do Skierniewic i za nic wzięła od faceta w Urzędzie Miasta 100 złotych, to bym się nie zgodziła!!! Nie chciałoby mi się i nie opłacało!!!
Czy ktoś widzi w tym sens i logikę???
P.S. 1. W tym roku byłam jeszcze w Kutnie i w Łowiczu.
P.S. 2. Następnym razem też pojadę, jeśli mnie zaproszą:))))))
P.S.3. Dobranoc:)))




4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Faktycznie, logiki brak. Widocznie lubisz jeździć pociągiem ;-)
A tak na marginesie, to myślałam, że za podróż Ci zwracają...

tataradka pisze...

No nie wiem. Jeśli w pracy też dostajesz dniówkę, to jakiś plus w tym jest. Lubisz czytać, masz okazję poobserwować ludzi i krajobraz, spojrzeć inaczej. Mi się podoba.

mamuśka pisze...

Jakby zwracają, bo płacą np. 150. W Łodzi dostaję 55zł. od egzaminu:)
Chyba właśnie o to poznawanie i obserwowanie ludzi chodzi:) Fascynuje mnie to, że w różnych miejscach ludzie robią takie świetne rzeczy, jak np. wczorajsza pani, która zdawała. Pracuje z dziećmi niepełnosprawnymi.

mamuśka pisze...

Ale np. w Kutnie dostałam 60 od egzaminu (oczywiście brutto), tyle , że tam były cztery naraz, a w Skierniewicach jeden. Czasami jadę dla jednej osoby:)