środa, 24 sierpnia 2011

O prawdzie w Prawdzie...













Nie wyjechaliśmy w tym roku nigdzie. Uwagę, czas i emocje zajęły nam szpitale, badania, choroba i walka ze słabościami. Kilka dni między jedną a drugą chemią przeznaczone na "chodzenie po lesie" wzięło w łeb, bo pogoda zrobiła się listopadowa. Odwołaliśmy rezerwację.

We wtorek pojechaliśmy do Prawdy. Prawda, jak to ładnie brzmi?:)
Mała miejscowość na południe od Łodzi. Na skraju rezerwatu przyrody.
Wsiedliśmy sobie w autobus na przystanku obok nas. Za 6 złotych od osoby. Kolejne przystanki- Starowa Góra, Konstantyna, Grodzisko, Rzgów, Gospodarz, Guzew...
Patrzyłam na mijane domy, ogródki z pustymi leżakami, tarasy w klematisach, dziecinne rowerki. Pola, łąki. Czerwony traktor, dwa bociany na wysokich nogach, łaciata krowa.

Na kolejnych przystankach wsiadali i wysiadali ludzie. Siwa babcia z cieniutkimi włosami zamotanymi w mizerny koczek. Umorusane dziecko z lodami. Gruba mama dziecka, w czarnych leginsach i obcisłej, fioletowej bluzce. Młoda dziewczyna w mini szortach i butach na platformach, z włosami ufarbowanymi na kolor czarny, jak skrzydła kruka.
Kierowca wszystkich uprzejmie załatwiał, wydawał drobne, żartował. Siedząca za nim kobieta opowiadała mu mało optymistyczną historię o innym kierowcy, który zasłabł za kierownicą i zabrało go pogotowie.
Słońce wdzierało się przez okna autobusu, siedzenia trochę śmierdziały starym potem i kurzem. Jechaliśmy sobie przez świat. Jakieś to wszystko było znajome, podobne do czegoś przeżywanego kiedyś...
Wysiedliśmy na przystan
ku w Prawdzie. Przystanek, jak setki innych w Polsce. Wtedy zrozumiałam: było prawie tak, jak w górach! Tylko gór nie było widać na horyzoncie.
Ruszyliśmy uliczką (chciałoby się powiedzieć"pod górę"). Nowy chodnik z ładnej, różowawej kostki. Za płotem zadbane domy. Jeden z oknami od ziemi aż po dach. Biały płot. W donicach obok drzwi pnące róże. Folder!
Wtedy objawiła mi się prawda pierwsza: każde miejsce jest gdzieś w świecie. To, że akurat jesteśmy 30 kilom
etrów od domu nie zmienia faktu, że jesteśmy setki kilometrów od innego domu, w którym ludzie myślą o nas:"zagranica".
Szybko doszliśmy do granicy rezerwatu. Rezerwat przyrody Molenda. Obiekt chroniony prawem. Charakterystyczna tablica, mapka. I znowu: jak w górach!















W lesie, jak to w lesie. Pachniało żywicą, mokrą ziemią, wrotyczem. Zobaczyłam wielkie już żołędzie na dębie.
- Jesień blisko! - powiedział Mąż.
Jesień. Ta myśl każdego poprzedniego lata napawała mnie smutkiem i melancholią. Kolejny rok minął. I oto teraz dopadła mnie druga prawda: udało nam się przeżyć kolejny rok!! Doceniłam ten dar.



















Szliśmy sobie jeszcze jakiś czas. Minęliś
my przydomową wystawę rzeźb w drewnie.. Zjedliśmy bułki ze śliwkami na drugie śniadanie. Jak to na wycieczce.
Prawda trzecia była bardzo prozaiczna - zgubić się można zawsze i wszędzie. W życiu nigdy dosyć pokory. Skręciliśmy w złą uliczkę i w końcu nie doszliśmy do centrum Tuszyna..
PKS zabrał nas z powrotem do Łodzi.

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Fajna wycieczka:-)

mamuśka pisze...

Bo życie w ogóle jest fajne.

PAPROCH pisze...

Hmm... Przynajmniej czasami :-)