wtorek, 2 października 2018

Góra Żyda



Siedziałam sobie na swoim miejscu 20D w samolocie linii WizzAir i czekałam, z pewną taką niepewnością, na start.
Start jest ciekawym przeżyciem, ale też lekko stresującym dla mnie.
Porównałabym go do jazdy windą szybkobieżną, która się co jakiś czas zatrzymuje na chwilę i zaraz znowu rusza.
Wiuuuuuu..ach! Wiuuuuuu ...ach!
I jeszcze raz - wiuuuuu...ach!
Do momentu, gdy zgaśnie światełko nakazujące zapięcie pasów i można się spodziewać już tylko małych szarpnięć i podskoków, oznaczających turbulencje.
Siedziałam zatem i czekałam, lekko zestresowana, gdy młody  facet z brodą odezwał się do mnie.
Chciałoby się napisać "w te słowa", ale nie wiem, jakie to były słowa, bo  odezwał się po angielsku.
Mój stres się powiększył, nawet nie umiałam po polsku powiedzieć, że ja nic nie kumam.
Facet poklepał mnie uspokajająco po ramieniu i usiadł w rzędzie za mną.
I, kurde, nie byłoby nic dziwnego już dalej, gdyby nie zaczął całkiem po polsku nadawać.
I, kurde, nadawał tak aż do samego lądowania!!! 
Złowił dwie ofiary, które leciały pierwszy raz do Barcelony - starsi Państwo,  zrobili sobie wymarzoną wycieczkę. 
Pani zdołała odezwać się ze trzy razy, Pana usłyszałam tylko raz.

Brodaczo - Okularnik najpierw zadzwonił do kogoś i powiedział, że start jest opóźniony.
Potem skomentował, że godzina  planowanego startu nie  zgadza się z liczbą podanych minut opóźnienia.
Potem odnotował, że wystartowaliśmy o 16.37, a nie o zapowiadanej przez stewardessę 16.35, i jeszcze, że nie ma się czego bać, bo prawdopodobieństwo katastrofy jest bardzo małe.

Poza tym:
- leci do Barcelony na mecz
- Barca gra w niedzielę z Gironą
- lata dosyć systematycznie na mecze
- w ogóle w Hiszpanii był już dużo razy
- Sagradę trzeba zwiedzić, najlepiej zamówić bilet przez internet
- z lotniska do centrum autobusem lub pociągiem
- lepiej autobusem
- główna ulica nazywa się Ramble
- ulice w centrum są prostopadłe
- ładna jest też Walencja
- koniecznie Gaudi
- on jest z Łodzi (!)
- jest prawnikiem, ale wolałby być filologiem albo dziennikarzem
- gdyby jeszcze raz miał wybierać...
- pracuje w korporacji
- jego koledzy ze studiów trafili lepiej
- w Barcelonie koniecznie iść na paellę
- Barcelona jest jak kobieta
- można się zakochać
- a miłość, wiadomo, nie wybiera!
- no, i koniecznie na Montjuic!
- to oznacza Górę  Żyda, bo Mont, to góra, a Juic, to Żyd

Facet w okularach zamilkł, gdy samolot zatrzymał się na płycie lotniska  El Prat.
Dzięki Bogu!!

Ale Montjuic zostało ze mną.
Wiadomo, Zafon, tajemnice i te rzeczy...

Montjuïc (pol. Żydowskie Wzgórze) - wzgórze o wysokości 173 m n.p.m położone w Barcelonie w Hiszpanii.
Montjuïc jest szerokim i niewysokim wzgórzem ze stosunkowo płaskim szczytem. 
Wznosi się w południowo-zachodniej części centrum. 
Wschodnia część Montjuïc jest praktycznie pionowym klifem, dzięki czemu z góry jest świetny widok na port znajdujący się u stóp wzgórza. prawa.
Nazwa Wzgórze Żydowskie wywodzi się prawdopodobnie od wielkiego żydowskiego cmentarza, który istniał na tym terenie. Wszystkie źródła wskazują na to, że populacja żydowska odgrywała w Barcelonie bardzo istotną rolę, aż do czasu jej wypędzenia w 1424 roku.

Na Montjuic jedziemy we wtorek, metrem, z przesiadką na autobus na Placu Hiszpańskim.
Przystanek jest tuż obok Arenas de Barcelona, czyli galerii handlowej urządzonej w dawnej arenie do walki byków.



Z tarasu galerii cały Plac Hiszpański wygląda fantastycznie. 




A Montjuic, cóż, jak to wzgórze.
Znowu dużo turystów, dużo handlarzy pamiątek, stare mury, zardzewiała armata...

Trochę wspinaczki po pochyłych ścieżkach. 
Widoki na Morze Śródziemne, na port, na góry.
Barcelona, jak na dłoni.

 
Przez kolory, przez radosne słońce, przez brzęczące owady, spokojny błękit morza, gromady zwiedzających, przez sielankowe obrazki białych żaglowców, nie poczułam grozy tego miejsca, które w końcu kiedyś kojarzyło się  z przemocą i gwałtem.

Schodzimy potem skrótem do dzielnicy  El Poble-sec, czyli Suchej Wsi, o podobno nie całkiem dobrej reputacji, ale znanej z dobrych knajpek.
Rzeczywiście, zjadamy pyszny obiadek, w towarzystwie rodziny, która świętuje drugie urodziny uroczej dziewuszki.
Dziewczynka dostaje w prezencie zabawkowy mikrofon i wyśpiewuje  na całą ulicę swoje "kompozycje" .
Jest głośno i wesoło.

W ogóle jest wesoło!
Jest ciepło.
Jest super. 
 

5 komentarzy:

PAPROCH pisze...

I mnie się przypomniały barcelońskie wędrówki...
Ale faceta z samolotu chyba bym zaciukała długopisem :-/

mamuśka pisze...

W oko:):):)

mamuśka pisze...

Czyżbyś NIE CZYTAŁA RELACJI Z Montserrat, SKORO NIE ZOSTAWIŁAŚ WPISU?:)

PAPROCH pisze...

Czytałam.
A gdzie jest napisane, że pod każdym trzeba komentarz zostawić? ;-)

mamuśka pisze...

To kwestia przyzwyczajenia!