środa, 3 października 2018

Wiatr od morza

W środę Syn musiał jechać do roboty.
Po śniadaniu (ja jogurt cytrynowy z musli, Mała M. chleb z masłem orzechowym i bananem!), powędrowałyśmy do centrum handlowego La Maquinista, żeby zaspokoić zakupowe zachcianki.
Centrum duże.
Zachcianki i zakupy małe.

W południe jazda  metrem do stacji Urquinaona i jeszcze jeden przystanek żółtą linią do Barcelonety.
Stamtąd już blisko na plażę.

Po drodze handel uliczny - stragany z pamiątkami, biżuterią, tekstylia, zabawki.
Wzdłuż chodnika, porozkładane wprost na ziemi, "oferty" sprzedawców mniej formalnych, głównie ciemnoskórych. 
Do kupienia breloczki, wisiorki, kolczyki, okulary, portfele. 
Także wielkie, kolorowe chusty, którymi można się owinąć na plaży, albo sobie na nich usiąść.



Przez cały tydzień szukałam dla siebie bransoletki, żeby tradycji stało się zadość.
Wszystkie, wszystkie jednakowe.
Nagle wypatrzyłam taką, która nie pozwoliła mi się opuścić.
I mam!



Mała M. zaplanowała plażowy piknik,  i mieliśmy nad brzegiem zajadać sałatki z bagietką oraz wystawiać twarze do słońca, przy wtórze szumu fal i wrzasku mew.

Z planów został wrzask mew. 
Szum, owszem też, ale tak głośny, że nie słyszeliśmy się nawzajem.
Wiatr wiał wściekle i rzucał słowa razem z tornadami piasku hen, w stronę lądu.

Sałatki zjedliśmy przycupnięci na ławce pod jakimś barem.
Trzeba było uważać, żeby nie wywiało sałaty z miseczek.
Okruchy bagietki sprzątały się same.

Czerwona flaga łopotała wściekle.
Fale rozbijały się malowniczo o niedaleki falochron.
Jedna pogoniła mnie mocno, klepiąc aż po udach spienioną wodą.


Odważni plażowicze biegli im naprzeciw i pozwalali się wynosić z powrotem na brzeg.
Oj, źle, źle !!!
Panowie  policjanci, nie dbając o swoje czarne nogawki mundurów, chodzili wzdłuż plaży i kiwali paluszkiem na niesfornych golasów.
A czy to nie widzą czerwonej flagi??

Cóż, chciałam się przecież  przywitać z jesienią,
No, to przypłynęła na grzbietach śródziemnomorskich bałwanów.
A może to jej grzywiaste  rumaki :):):)


Wróciliśmy więc na ulubione Sant Andreu, gdzie nawet wiatr jest bardziej przyjazny i wypiliśmy całkiem spokojnie kolejną  kawę. 

No, i już. 
Pora się spakować!

4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Ładna bransoletka!

mamuśka pisze...

Jedna tylko taka była:)

Anonimowy pisze...

przeczytałam właśnie Twoje wpisy o Barcelonie-bardzo podobają mi się twoje relacje, mogą być inspiracją.
W Barcelonie mogłam być 4 lata temu tylko przez jeden dzień. Mam nadzieję, że uda mi się niedługo polecieć na dłużej.
Po Twoich wpisach mam wielką ochotę poczynić konkretne plany wyjazdowe. Pozdrawiam, Lila

mamuśka pisze...

Bardzo miło mi się czyta Twoje komentarze, Lilu:)
Barcelonę polecam:)