poniedziałek, 1 października 2018

Niedziela i poniedziałek, czyli La Mercè



La Merce jest jednym z najbardziej znanych hiszpańskich świąt. Tradycyjnie uznaje się, że jest obchodzone z okazji końca lata. Według innych podań jest to dzień poświęcony Matce Boskiej Miłosierdzia, która 24 września 1687 r. uratowała miasto przed katastrofą - plagą szarańczy. Z tego powodu papież Pius IX, około 200 lat później, mianował La Mare de Deu de la Merce patronką Barcelony.




Na początek jedziemy obejrzeć tańce.
Odbywa się konkurs sardanistów.

Zespoły w jednakowych strojach ustawiają się na całym placu i gdy muzyka zaczyna grać,  ruszają w tany.
Hm. Tany, to za dużo powiedziane.
Tancerze tworzą koła, trzymając się za uniesione do góry ręce.
Muzyka jest rytmiczna, ale powolna.
Przebierają nogami i leciutko się unoszą na ugiętych kolanach.
Trochę to przypomina zorbę, a trochę taniec szkocki. 
Nie bardzo wiem, jak można oceniać, kto tańczy lepiej, a kto gorzej, bo wszyscy wyglądają tak samo!

Sardana - narodowy taniec kataloński, symbol solidarności i jedności Katalończyków.
Tancerze powolnie chodząc trzymają się za ręce tworząc koło.

Podobno Barcelończycy tańczą tak  sobie co sobota na placach i ulicach!



Ulicami Barri Gotic przedostajemy się potem na plac Sant Jaume, gdzie jest tyle ludzi, że wydaje się, iż więcej na pewno się nie zmieści.
Tu bowiem odbywa się kolejna tradycyjna impreza - występy castellersów.

Castell – wieża budowana z ludzi. Jest to zwyczaj wywodzący się z Katalonii, którego początki sięgają XVIII w. Istnieją wieże (castells) o różnej formie i wysokości dochodzącej do 10 pięter, które tworzy czasami nawet ponad sto osób w różnym wieku.




Ludzi jest tyle, że na tym zdjęciu wieży prawie nie widać.















Z bliska wygląda to tak:

Budowanie wieży idzie szybko.
Hop, hop! Pracują ręce i nogi. Muzyka gra rytmicznie.
Na koniec wspina się dziecko, staje na szczycie i na króciutką chwilę unosi ręce.
Publiczność szaleje!
Za chwilę inna grupa buduje kolejną wieżę.  
Tu też trwa walka o zwycięstwo!



Wyrywamy się wreszcie z ludzkiej magmy i idziemy coś zjeść.
Wszędzie coś się dzieje, ktoś tańczy, ktoś śpiewa, fruwają ptaki i balony, zewsząd pachnie jedzonkiem i rozlewanym piwem.

Panowie sprzątacze w jadowicie zielonych ubrankach, na bieżąco zamiatają i zbierają śmieci do wielkich gumowych toreb.
Dzieci biegają.
Słońce oślepia.
Fiesta, fiesta!


A przed nami kolejna atrakcja -
38 Mostra de Vins i Caves de Catalunya.





Czyli "pokazy", a konkretnie degustacje win i szampanów katalońskich. 

Syn funduje sobie kapelusz ( bo słońce jest naprawdę bezlitosne) oraz żetony dla całej trójki. Można je wymieniać na kieliszki z wybranym winem.
Stoisk jest prawie 50, z przeróżnych winiarni, ze wszystkich regionów Katalonii.
Ja piję czerwone, Syn białe, a Mała M. różowego  szampana.
Jest pysznie!!!
A w tle migoce i szumi Morze Śródziemne.



******************************************

Poniedziałek zaczynamy od spaceru nad rzekę.
Rzeka nazywa się Besòs i nie jest specjalnie urodziwa, ale w obrębie Sant Andreu otacza ją szeroki pas zieleni i dróg  przystosowanych do spacerów, biegów i jazdy na rowerze.


Nawiasem mówiąc, Syn też tu biegał, a potem pobiegł dziesiąteczkę  w tradycyjnym biegu Mercè Race.
Biegaczy było 12 (!) tysięcy!!! 



Po drodze nad rzekę mijamy kwiaty i koty.
Koty żyją sobie na terenie jakiejś dawnej fabryki. 
Mieszkańcy dzielnicy przynoszą im jedzenie i picie.
Koty są różne, małe i duże, czarne, łaciate, chude i całkiem solidnie odkarmione.
Nawet jeden piękny syjam z błękitnymi oczami. Wybrał wolność!

W Barcelonie w ogóle jest dużo kotów. 
I dużo kawiarni.
Po prawie siedmiokilometrowym spacerze, zachodzimy na kawę i rogaliki do "365"
Bo nie ma Barcelony bez kawy i rogalików.


Koniec La Merce wieńczy parada "gigantów i dużych głów".


"Są to postacie dochodzące do ok. 4 m wysokości, przebrane w tradycyjne stroje ludowe z głowami wykonanymi z masy papierowej (Papier-mâché). Wykonane są z bardzo dużą dbałością o szczegóły i sprawiają wrażenie rzeczywistych postaci. Przedstawiają z reguły ludzi, ale także zwierzęta i są bardzo ważnym elementem wielu festiwali w katalońskich miejscowościach. W Barcelonie reprezentują historyczne postacie: Jakuba I Zdobywcę (katal. Jaume I el Conqueridor) oraz jego drugą żonę Jolantę Węgierską"



Późnym wieczorem strzelają jeszcze fajerwerki, ale już tylko je słyszymy, delektując się kolacją i ciasteczkami.
Piernik strzyże uszami, ale ostatecznie ignoruje hałasy i układa się wygodnie na szarej sofie. Wygląda na niej bardzo malowniczo.

Głaszczę puchate futro i tęsknię trochę za Miśką.

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Zaczynam Ci zazdrościć :-) Choć latać nienawidzę organicznie.
Fajnie Mateuszowi w tym kapeluszu :-)

mamuśka pisze...

Bardzo fajnie:)