niedziela, 8 maja 2011

Dobra żona , mężowi korona...




Tęcza się budzi nad naszą nadzieją...









- Biedne te nasze żony...- powiedział w szpitalu sąsiad mojego męża z łóżka obok.
- Dlaczego?- zdziwił się ślubny.
- No, tak muszą chodzić, martwić się, mają z nami kłopot...
- Eeee....- powątpiewanie było jasne jak słońce.

To już piąta operacja. Plus 24 pobyty na dwudniowej chemoterapii.

Dzień żony dochodzącej do szpitala:
6.00- budzę się. Za wcześnie. Zamykam oko. Kotka wyczuła, że już nie śpię i trąca mnie nosem. To znaczy, że jak nie wstanę i nie dam jej jeść, to mi zatruje tę godzinkę, którą chcę jeszcze poleżeć. Wstaję.

6.45 - może jeszcze kwadransik... drugi kot drapie w szybę. To znaczy, że jest głodny. Taki szyfr koci...Wstaję. Koniec leniuchowania.

Łazienka. Najpierw umyć włosy, żeby zdążyły wyschnąć .
Śniadanie. Bułki dla synka na drugie śniadanie.
Dalsza toaleta. Włączyć pranie.
Prasuję ciuchy na wyjście.

Raz, dwa! Robię skwareczki, żeby był gotowy obiad, jak wrócę. I kaszę gotuję.

Rzeczy do zabrania dla męża - czytam z kartki, co mam mu zabrać. Szykuję, pakuję, zamykam w pudełeczka, słoiczek, woreczek...

Pranie się skończyło. Zdejmuję poprzednie, wieszam następne. Sortuję suche rzeczy i odkładam na miejsca.

Kaszę trzeba wyjąć z pieca, bo się przypali.
Ubieram się. Porządkuje kanapę po spaniu.

Rzut oka w lustro. Trzy ruchy grzebieniem, pomazanie twarzy fluidem. Aha, jeszcze zęby.

Już 10.15!
Biorę siatę i wychodzę. Tramwaj jedzie 11 minut.

Wejście na dole zamknięte, zapomniałam, że jest sobota. Wracam na poziom górnego parteru. Wstępuję jeszcze do apteki po drodze i robię zakup na zlecenie.

Na windę czeka tłum ludzi. Idę na trzecie piętro po schodach.
Mąż czyta. Wypakowuję rzeczy na stolik. Odnoszę do lodówki.
Potem spacerujemy po korytarzu.

Schodzę do bufetu, żeby kupić sałatkę. W szpitalu nie dają surowizny.

13.00 - wychodzę ze szpitala. Jadę jeszcze po drodze na rynek.

Na szczęście obiad już jest gotowy, tylko podgrzać. Koty też chcą jeść.
Zjadam. Zmywam, brudne gary zostały jeszcze od śniadania.

Biorę torby, listę zakupów, pieniądze i idę do sklepu. Po drodze wyrzucam śmieci .
Z hipermarketu wracam obładowana siatami, ręce mnie bolą od dźwigania.

Rozpakowuję. Może kawkę przy serialu?...

Mąż dzwoni, żeby powiedzieć, co mam jeszcze przynieś następnego dnia.
Robię obiad na jutro. Odkurzam mieszkanie.

Wraca dziecko ze szkoły. Zmęczony. Daję mu późny obiad.
Zmywam.

Mąż dzwoni, żeby powiedzieć "dobranoc".
- Jak się czujesz? -pyta.
- Jestem zmęczona.- mówię.
- Czym?- dziwi się .

No, nie wiem!

Dziś rano zrobiłam kolejne pranie i upiekłam przed wyjściem keks. Do szpitala dojechałam po 11-tej.
- O! - powiedział pacjent z sąsiedniego łóżka - A mąż już tęsknił!...

Pozdrawiam wszystkich chorych i ich wierne żony.










5 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Ano właśnie, mój też się dziwi - czym ja jestem taka zmęczona. Średnio 6-7 razy na dobę karmienie gadziny, przewijanie, przebieranie z zaślinionych ciuchów na świeże. Prasowanie, starcie kurzu, nakarmienie kota, zrobienie obiadu, zmycie po robieniu obiadu, rozładowanie zmywarki, powieszenie prania - większość z tego pod czujną obserwacją małego lokatora, w gorsze dni - przy akompaniamencie jego jęków i ryków... Sielanka wprost;-)
Pracowite kobitki z nas.
A ten Twój "synek" to już jest taki duży, że mógłby sobie sam kanapki robić;-)

mamuśka pisze...

Mógłby:) Ale tak ładnie za nie dziękuje, że wolę sama...:)))

PAPROCH pisze...

No tak. To wszystko tłumaczy :-) szd zzzzzzz m\ s ca

Komentarz za uśmieszkiem napisał oczywiście Tymek :-)

mamuśka pisze...

Wszystko zrozumiałam:)

PAPROCH pisze...

O, to niezła jesteś, bo ja nie do końca ;-)