czwartek, 23 czerwca 2011

Jak to miło wędrować z plecakiem







Z tamtych czasów wakacyjnych nie mam żadnych zdjęć











Rok później nie pojechałam na kolonie. Nie pamiętam, dlaczego. Może dlatego, że nie mogłam liczyć na towarzystwo Teresy.
Razem z rodzicami pojechaliśmy na ich pierwsze w życiu wspólne wczasy do Krynicy Górskiej. O ile pamiętam, tata nie chciał jechać i mama toczyła z nim boje. Dla niego to była wyprawa, jak do Ameryki. Nie znosił mieszkać poza swoim domem.
Ja też nie byłam zadowolona. Nudziłam się i na dodatek miałam okropne spodnie uszyte przez Celkę. Spodnie miały fatalny krój i były z paskudnej tkaniny w prążki. Baaaaardzo daleko im było do noszonych przez moich rówieśników dżinsów czy choćby "teksasów". Przez większość czasu chodziłam naburmuszona i niezadowolona z życia.
Któregoś dnia przyjechała do naszego pensjonaciku energiczna kobietka. Przedstawiła się jako Ziuta. Kiedyś podejrzałam adres na liście do niej i wywęszyłam, że naprawdę ma na imię... Pelagia! No cóż, może lepsza Ziuta. Oto ja w cudnych spodniach w cudnej Krynicy. Tylko buty miałam fajne. Perłowe tenisówko - balerinki:)


Ziuta - Pelagia była z Łodzi. Szybko dogadała się z moją mamą i okazało się, że jest organizatorką obozów wędrownych dla młodzieży w rzeczonych ZPB im. Dubois. Polubiłam ją. Żegnając się z nami, powiedziała:" no, to przyszłego roku na obozie".
No i pojechałam!
Obóz był babski. Ze dwadzieścia nastolatek i dwie opiekunki. Pani Ziuta i jeszcze jedna, której imienia nie pamiętam. Obóz wędrował od Wałbrzycha przez Jelenią Górę aż do Lwówka Śląskiego. Trochę faktycznie szłyśmy, jednak głównie korzystałyśmy z komunikacji państwowej:) Czasami zdarzał się jakiś "konio -stop". Nocowałyśmy w schroniskach młodzieżowych. Obiady jadałyśmy w restauracjach. Śniadania i kolacje robiłyśmy same z kupowanych po drodze prowiantów. Warunki sanitarne były różne. Pamiętam wielką salę pełną misek, nad którymi myłyśmy się zbiorowo i równocześnie, bo ilość ciepłej wody była ograniczona. Ale bywały też prysznice. Wróciłam pełna wrażeń i z postanowieniem, że na następny rok także pojadę.
Pojechałam. Tym razem opiekowali się nami pani Ziuta i jej mąż Staszek. Zaczęliśmy w Płocku i posuwaliśmy się wzdłuż Wisły aż do Tarnobrzegu. W Tarnobrzegu zwiedziliśmy browar. Obóz skończył się dzień czy dwa wcześniej, bo jedna z dziewczyn zachorowała na czerwonkę i musieliśmy szybko wracać do domu.
Rok później, już jako stara wyjadaczka, pojechałam znowu z panią Ziutą i jej mężem. Obóz zmienił oblicze. Dostaliśmy od fabryki autokar, namioty, materace, śpiwory. Stał się koedukacyjny.
Pierwszy tydzień spędziliśmy w NRD. Rozbijaliśmy namioty na polach namiotowych pod Dreznem i w Lipsku. W Poczdamie tak lało, że tylko chłopcy rozbili namiot dla siebie. Dziewczyny spały w autokarze.
W NRD szpanowałam znajomością niemieckiego:) Wchodziłam do sklepu i pytałam o ceny. Moje notowania skoczyły w górę! Do Polski wracaliśmy obładowani czajnikami z gwizdkiem, froterkami, termosami i nylonowymi poszewkami na poduszki. Ja wiozłam jeszcze śmieszne, nadmuchiwane zwierzątka z tworzywa mechatego, jak prawdziwa sierść. Zwierzątka były dla mającego się urodzić dziecka mojego brata. Potem spędziliśmy jeszcze tydzień nad Bałtykiem, na polskim wybrzeżu.
Na ostatni obóz wędrowny jechałam już jako studentka in spe. Czułam się wspaniale. Byłam dorosła. Byłam najstarsza. Liczyli się ze mną. Niektórzy nawet adorowali (nie ci, co trzeba:)))
Najpierw obozowaliśmy w Strzeszynku, a potem pojechaliśmy do Łeby. Pole namiotowe w Łebie było koszmarne. Brudne, ciasne, głośne. Zimna woda w kranach. Paskudne kible. Tylko wydmy łebskie były piękne. Cieszyłam się, że wracamy. Chociaż podróż też była paskudna. Autokar się psuł, śmierdziało benzyną.
Do Łodzi dojechaliśmy w środku nocy. Nie byłam już dzieckiem, więc pozwolili mi wysiąść tam, gdzie chciałam.
O świcie stałam na przystanku nocnego tramwaju na ulicy Obrońców Stalingradu, teraz nazywa się Legionów. Miasto bardzo powoli budziło się ze snu.
Na plecach miałam swój stary, zielony plecak. Czułam się niewiarygodnie samotna. Pamiętam te chwilę, bo to była jedna z tych, kiedy uświadamiamy sobie własną odrębność. Małość i wielkość równocześnie. Fakt, że cały świat istnieje tylko poprzez nas, i że dla każdego ten świat jest inny.

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Takie spanie w autokarze to przygoda :-)

mamuśka pisze...

Znowu mnie zaskoczyłaś za wczesnym komentarzem:)))

PAPROCH pisze...

Oj :-)