czwartek, 24 stycznia 2013

Nasza zima zła...

















Miałam dziś umówioną wizytę u lekarza o 16.40. Lekarz niedaleko, 10 minut jazdy tramwajem. 
Wyszłam z domu piętnaście po czwartej. Zdążyłam na tramwaj, który ruszał o 16.21. Ucieszyłam się, że nie będę tam w ostatniej chwili.
Cieszyłam się przez dwa i pół przystanka. Bo właśnie w połowie trzeciego tramwaj się zatrzymał. Przed nim stał inny, także "zatrzymany" tramwaj. 
Pan motorniczy po kilku minutach miło poinformował, że jest jakiś wypadek na skrzyżowaniu przed nami, że zaraz przyjedzie policja i za jakieś 10 minut ruszymy. Pomyślałam, że trudno, trochę się spóźnię.
Po kolejnym kwadransie, cały czas miły pan motorniczy powiedział, że może wypuścić pasażerów , "tylko proszę państwa, proszę uważać" .
Taaa...
Na stopniach tego tramwaju poczułam się, jakbym miała skoczyć we wzburzoną otchłań morską.
Ci, którzy skoczyli przede mną wylądowali  po kolana w brudnej śniegowej brei, piętrzącej się wzdłuż torów. Tuż obok śmigały samochody. Po obu stronach jezdni ściana, bez żadnego chodnika, zatrzymaliśmy się bowiem pod wiaduktem kolejowym. 
Wycofałam się do bezpiecznego, cieplutkiego wagonu. Niektórzy też zawrócili. Niektórzy stali zdezorientowani na skraju torowiska, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Była godzina 17.10. Zadzwoniłam do lekarza. Przełożyłam wizytę. Na 28-go lutego zresztą.
Dziesięć minut później tramwaj ruszył. Na najbliższym przystanku wysiadłam i przeszłam na ten, w kierunku powrotnym. Kolejny, miły zresztą, pan motorniczy  oznajmił - "Nie ma prądu, proszę państwa, nie wiem, kiedy ruszymy"
Przekleństw rzucanych pod adresem MPK nie będę cytować. Współtowarzysze niedoli wymieniali się uwagami, że to już trzecia awaria w ciągu tej ich podroży.
W domu byłam już o 17.50.
Spędziłam w drodze półtorej godziny.
Ludzie, przecież to tylko zima!

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

I to w bardzo krótkiej drodze. Cztery przystanki od domu w sumie, tak?
Toż to się do prasy nadaje :-p

mamuśka pisze...

Trzy.
Albo do internetu:)))

agacioszka pisze...

Ja kiedyś w środku wiosny, w ciepełku pojechałam z uczelni (z wielkim plecakiem, bo to poniedziałek był) do akademika - bodajże 9 minut trasy - na obiad. W końcu 2 godziny okienka to aż nadto czasu. 2 przystanki przed metą zatrzymaliśmy się, ponieważ ktoś był uprzejmy tak zaparkować samochód, że tramwaj nie mógł przejechać, nie przestawiwszy przy tym auta. Przyjechała Straż Miejska czy Policja i wywoływali delikwenta przez megafon. Ale na jego miejscu pewnie też bym się bała zejść do samochodu. W końcu 2 strażników-policjantów poprosiło takich 3 dużych panów z tramwaju o pomoc, przesunęli samochód i wreszcie ruszyliśmy. Wbiegłam do akademika, rzuciłam plecak pod drzwiami pokoju, pobiegłam na tramwaj powrotny i prawie spóźniłam się na kolejne zajęcia. :)
Także wcale nie trzeba zimy na takie trasy w Łodzi. :)