niedziela, 7 września 2025

Reubke

 

Julius Reubke, 1834-1858

 

Dziś pierwsza niedziela miesiąca. Po długiej przerwie wybrałam się na koncert organowy do kościoła św.Mateusza. 

Dawno nie byłam. 

Trochę zapomniałam. 

Jak to jest.

Kościół zbudowany około sto lat temu w stylu neoromańskim ma szczególną atmosferę - grube mury, wąskie okna, ciężkie ciemne drewno ławek. Chłód. 

Pod kopułą gigantyczny żyrandol. 

Wysoko, z tyłu, naprzeciwko ołtarza - organy. 

W programie Bach, Mendelssohn i Julius Reubke.

Bach- cóż, bez komentarza. Bach, to Bach. Preludium i fuga e-moll.

Kiedy słucham Bacha, zawsze oczami wyobraźni widzę tego grubawego pana w przekrzywionej peruce, bębniącego w zapamiętaniu w klawisze organów. A jego liczne potomstwo pląsa dookoła.

Felix Mendelssohn-Bartholdy - mistrz. Sonata A-dur.

No, i ten Reubke. Niemiec.

Pani Aleksandra Bęben, która zawsze prowadzi koncerty i której uwielbiam słuchać, opowiada o młodym Juliusie, o jego talencie i o tym, że Sonata c-moll na temat Psalmu 94 to jego największe dzieło, skomponowane rok przed śmiercią. 

Julius Reubke zmarł w wieku 24 lat! Na gruźlicę.

Pani Aleksandra mówi, że  sonata trwa prawie pół godziny. Zastanawiam się, czy nie wyjść. 

Zostaję. 

Julius Reubke i grający na organach Radosław Kuliberda wstrząsają mną, jak już dawno  nic. Kiedy wychodzę z kościoła, ledwo dyszę. Czuję się tak, jakbym przebiegła jakiś bardzo długi dystans, a potem wpadła pod strumień silnej i gwałtownej ulewy. 

Najpierw zdyszana  do granic, potem obmyta do nagiej skóry.

Uf! 

Jak można skomponować coś takiego, będąc tak młodym? 

I tak chorym.

Julius Reubke rozłożył mnie na łopatki. 

 

 

czwartek, 4 września 2025

Gorsze dni

 

Czasami.

Się zdarzają.

Nagle.

Przyczyny nieznane. 

Rano.

Budzę się zmęczona. 

Przede mną nużąca proza dnia.

Nie mam. Siły. Ochoty.

WIEM przegrywa z CZUJĘ.

Wiem, że kiedyś to minie.  Będzie lepiej.

No i co z tego?

Czuję niechęć, NIECHĘĆ, do wszystkich biorących się w garść.

Dających radę.

Podnoszących się. 

Idących do przodu. Walczących. Zwycięzców. 

Niechęć, wynikającą z poczucia winy. Niedorastania. 

Mówię sobie: wstań, rusz się, ogarnij, to pomaga. 

Mówię sobie: możesz chodzić, pamiętasz swoje imię, kotów imiona, wyjść możesz, jesteś wolna, zdolna jesteś, kochają cię, słońce świeci. 

ŻYJ!- mówię.

Za chwilę... 

 

niedziela, 31 sierpnia 2025

#KAMYCZKI

 

 

Kamyczek znaleziony na mostku nad Olechówką:)

 

O co chodzi? - pytają na stronach przeglądarek internetowych liczni poszukiwacze wiedzy.

Cytuję:

W ostatnich latach coraz więcej osób w Polsce i na świecie angażuje się w nietypową i niezwykle kreatywną zabawę polegającą na malowaniu, ukrywani i szukaniu kamyczków. To prosta, a jednocześnie przynosząca wiele radości forma rozrywki. "

 "Za pierwowzór dzisiejszej formy zabawy można uznać akcje społeczne, które zaczęły pojawiać się w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii na początku XXI wieku. Były to inicjatywy artystów amatorów, którzy malowali drobne obrazki na kamieniach, a następnie zostawiali je w miejscach publicznych, aby zaskoczyć przypadkowych przechodniów. "

" Wkrótce pomysł rozwinął się i przekształcił w zabawę angażującą całe społeczności. Ludzie zaczęli celowo poszukiwać malowanych kamyczków, tworząc swoistą zabawę terenową. "

 

Twórcy jednej z grup "kamyczkowych" na Facebooku piszą, że zabawę zapoczątkowali Czesi.

Wszystko jedno. Zabawa trwa od kilku już lat. Rozprzestrzenia się.

Wiedziałam o niej, ale tak jakby z daleka.

Aż tu nagle...!

Znalazłam kamyczek na mojej drodze.  Ucieszyłam się!

Zrobiłam zdjęcie i wstawiłam na kamyczkową stronę.  Prawie natychmiast znalazła się autorka, naprawdę uszczęśliwiona, że jej kamyk powędrował dalej.

 

Zaczęłam przyglądać się temu zjawisku i zastanawiać, o co chodzi? 

Zwolennicy piszą: radość, zabawa, kreatywność. Motywacja do działania, dla niektórych do wyjścia z domu po prostu. Nagroda za wysiłek. Integracja społeczna. No, same pozytywy.

Przeciwnicy grzmią: zaśmiecanie środowiska! 

Sądząc po ilości grup na Facebooku, ilości wpisów, zdjęć, pokazywanych kolekcji, prześciganiu się w pomysłach na  wzory, to zwolenników jest znacznie więcej.

Rysunki na kamykach są przeróżne, poczynając od całkiem prostych, do wyrafinowanych, robionych techniką  decoupage, na specjalnie przygotowanych powierzchniach.

Tematyka przeróżna- kwiatki, zwierzątka, postacie z kreskówek, szlaczki,  napisy, sentencje, manifesty, krajobrazy, emotikony, herby miast, pojazdy, do wyboru...

W internecie dziesiątki stron na temat. Instruktaże i porady na YouTube. Oferty sklepów z gotowymi zestawami - kamyczki można kupić, większe, mniejsze, owalne, podłużne, prostokątne, białe, szare , czarne. Do tego odpowiednie farby, pisaki, mazaki akrylowe, podkłady, wzory... Na wszystkim można zarobić.

 

Jak zwykle idea trochę się zagubiła.

Jednak dałam się wciągnąć. 

Znalazłam kilka zwykłych kamyków. Nie całkiem białych i nie całkiem równych. Pomalowałam   mazakami i  zostawiłam jeden w tramwaju numer 6.

No i co ? Ktoś go znalazł! Zdjęcie pstryknął i się pochwalił. 

Ucieszyłam się znowu! 

I tak sobie myślę, że najważniejsza dla mnie jest magia więzi, która się tworzy jakby mimochodem, między dawcą a obdarowanym. 

Najpierw musi pojawić się intencja, a z nią myśl: ktoś to znajdzie. Czyli robię to dla KOGOŚ. 

A jeżeli znajduję ja, to myślę: ktoś zrobił to dla mnie! 

I to fajne jest. 

Więc niezależnie od tego, co tam inni na to,  to ja na to: wchodzę. 

Posieję też trochę kamyków . Może ktoś się uśmiechnie.

niedziela, 24 sierpnia 2025

Brak sił

Brak nam sił. 

Nie witalnych. Na razie. Na szczęście.

Sił "roboczych" nam brak. Czyli rąk do pracy.

Rąk, nóg, serc, głów i chęci. 

Brak nam dobrych dusz w "Seniorku". 

Werbujemy i werbujemy. I nic.

Mówią, że  nie potrafią, że chore, że za stare, że na francuski chodzą, na tańce, na komputery, na hiszpański, na działkę, że włosy siwe, że wstawać się nie chce, że to, że tamto.

A my to młode? Albo zdrowe? 

Włosy też siwe, plecy bolą, i zęby,  wizyty lekarskie w kajecikach zapisane, niektóre nie mogą się schylać, a inne z trudem się podnoszą.

Pytam się, do czego potrzebna seniorowi 65+ znajomość podstaw hiszpańskiego? Żeby zapytać w Barcelonie o drogę albo toaletę, wystarczy skorzystać z translatora. N'est-ce pas ?

Nie lepiej dawać ludziom, dużym i małym, radość i okazję do śmiechu? 

Lepiej, mówię wam, lepiej!

Chodźta, chodźta do nas!

Nie musicie nawet przez zboże,  we wsi Moskal już nie stoi. 

Czekają  na Was emocje, pasja tworzenia, dyskusje, śpiewy i ciasteczka. A potem ukłony, brawa i  moc satysfakcji.

I! Uwaga! Ilość miejsc ograniczona!  Pchać się!

  

czwartek, 31 lipca 2025

O co kaman?



Wczoraj.

Po południu.

Gdy słońce przewaliło się już na drugi bok, ale jeszcze grzało mocno.

Założyłam kapelusik i wyszłam z kijkami.

Kapelusik stary, trochę brudny był, więc go wyprałam.  

Jak się okazało, zrobiłam głupio, bo  na metce (Syn postukał palcem) napisane było, że 100 % PAPIER, made in China i nu, nu, nie prać nawet w 30 stopniach. 

Wyprałam i kapelusik nie wyszedł z tego cało, a nawet wprost przeciwnie, całkiem dziurawo. 

Kapelusik miły memu sercu, zasłużony, więc go wzięłam i połatałam.

No, i wczoraj wyszłam. W nim. 

Najpierw powiedział mi dzień dobry chłopczyk wyprowadzany z przedszkola przez   tatusia.

Nie zdziwiłam się. Małe dzieci często mówią mi "dzień dobry".

Na przejściu dla pieszych minęło mnie w szaleńczym pędzie dwóch dziesięciolatków. Jeden z nich, na hulajnodze, rzucał takimi przekleństwami, że aż się zatrzymałam. W szoku i niedowierzaniu. Naprawdę mnie zatkało. Dwie, podążające śladem chłopaków dziewczynki najwyraźniej w szoku nie były. Jedna z nich, bardzo rozbawiona, rzuciła w moją stronę "przepraszamy za nich" 

Przeprosiły za nich! 

Trzysta metrów dalej spotkałam kolejną grupkę  chłopaków, trochę tylko starszych. Każdy z nich, po kolei, powiedział mi "dzień dobry". Żadnego nie znałam.

Minutę później uśmiechnęła się do mnie   przechodząca zakonnica, a za chwilę następna!

O co kaman?

Zawsze, wszystkie psy biegające  wzdłuż mijanych przeze mnie  płotów i parkanów, ujadały namiętnie.

Tym razem:

- pierwszy szczeknął kilka razy i urwał nagle 

- dwa wielkie psiska stojące obok siebie, jak dwa posagi, odprowadziły mnie wzrokiem odwracając synchronicznie głowy, bez jednego warknięcia

- kolejny pies, niewidoczny zza parkanu, dał tylko znać  krótkim "ghr.."

Ostatni, wychylony  przez sztachety na ulicę, jakby mnie nie dostrzegał. Stanęłam przed nim i patrzyłam. Zaczął szczekać. 

- Jesteś normalny - powiedziałam mu. Rozszczekał się jeszcze głośniej. To se poszłam.

Ale. Następnie:

Posłała mi uśmiech  młoda rowerzystka.

Pani, którą często spotykam na moich spacerach i z którą wymieniamy uśmiechy, zawołała radośnie:

-Dzień dobry pani!

Uśmiechnął się szeroko facet przeprowadzający przez jezdnię swoją rodzinę.

Oraz: facet w Carrefourze. 

Jest ich tam kilku, albo i kilkunastu, chodzą w bordowych marynarkach i pilnują porządku. Znam ich z widzenia. Z jednym z nich weszłam kiedyś w jakąś interakcję, nie pamiętam co to było, w każdym razie mówię mu dzień dobry. Często, bo często w sklepie tym bywam. 

Pan w Bordowej Marynarce z jakiegoś powodu unika mnie, jak ognia. 

Kiedy nadchodzę odwraca wzrok, odwraca głowę, albo odwraca się. Ja uparcie go witam, bo bywam przekorna. 

Wczoraj. Wchodzę. Pan rzeczywiście odwrócony, nie widzi mnie na pewno. Mijam go więc i słyszę rzucone do moich pleców:

-Dzień dobry!

Dzień dobry.

Ja się pytam,  o co kaman?

Albo, jak w pewnym serialu, "o co chodzi, o co chodzi?"

Czyżby o ten kapelusik?  

Cudowny kapelusz mam? 

  

piątek, 25 lipca 2025

Mój Brat Szaradzista

 

Jest taki wiersz Danuty Wawiłow, jeden z wielu, wielu jej pięknych wierszy dla dzieci, który posłużył także jako tekst do piosenki z muzyką Ryszarda Leoszewskiego:

 

"Moja siostra królewna
jest najlepsza na świecie,
kiedy bajki mi czyta
albo gra mi na flecie,
moja siostra królewna." 

 

O moim Bracie  mogłabym napisać (a nawet zaśpiewać!):

Ten mój Brat  Szaradzista

jest najlepszy na świecie,

bo rozwiąże sudoku

wiosną, zimą i w lecie.

Ten mój Brat Szaradzista.

 

Taką nam fotkę  Chrzestnacórka dziś strzeliła i to bardzo dobrze ilustruje naszą miłość siostrzano - braterską.

Blisko, zwróceni ku sobie i z gotowością do pomocy.

Mój Najlepszy Brat.

 ***

Jechałam sobie dzisiaj do Bratowej i Brata z pewnej Okazji.

Jechałam jakby smutna, jakby tęskniąca.

Tramwajem numer 3 jechałam. 

A potem sobie czekałam na przesiadkę, pod kolorową kopułą  dworca tramwajowego Piotrkowska Centrum, co go też zwą romantycznie Stajnią Jednorożców  (Jednorożec – stworzenie fantastyczne, występujące w mitach i legendach), albo całkiem nieromantycznie Przesiadkowem.

Więc tak sobie czekałam na tramwaj, który się spóźniał,  a na horyzoncie widniały tylko szyny, czyli tory (co to są jednymi z najwęższych w Polsce zresztą)

Ludzi było trochę, ani dużo ani mało, każdy zajęty swoimi myślami, albo swoim telefonem.

Moje myśli zajmowała melodia uparta, piosenki Wodeckiego Zbigniewa.

 

"LubiszLubisz wracać tam, gdzie byłaś już.Pod ten balkon pełen pnących róż.Na uliczki te, znajome tak.Do znajomych drzwiPukać, myśląc, czyCzy nie stanie w nich czasamiTamten chłopak ..."
 
 
Torowisko puste, bez nadziei na szybką przesiadkę, z niewiadomych powodów  (może przez tego Jednorożca, stworzenie fantastyczne, którego róg jak również i jego łzy mają magiczną moc oczyszczania wszystkiego, czego dotkną)   uświadomiło mi, czemu smutna jestem.
 
Poczułam nagle, że akceptacji pragnę, bezwarunkowej, dającej  oparcie, siłę, wiarę we własną moc.
Taką akceptację dostawałam od małych dzieci i od tego Chłopaka, który potrafił grać na flecie.
 
Tramwaj przyjechał, zabrał czekających, w równym rytmie dowiózł mnie na zielone osiedle.
 
I tak sobie poszłam, tą samą od lat drogą, do bloku z numerem. 
 
Brat otworzył ramiona i właśnie wtedy to poczułam - bezwarunkową gotowość do ściskania mnie. Mocno.
 

Ten mój Brat  Szaradzista

jest najlepszy na świecie,

i rozwiąże sudoku,

i mi wianek uplecie 

(jeżeli go poproszę).

Ten mój Brat Szaradzista! 

 

sobota, 12 lipca 2025

A w tej Rabce było różnie...

 

Wieża widokowa na Polczakówce 

 

...kwadratowo i podłużnie.

Dalej w wierszu Boya - Żeleńskiego  jest drastycznie, to nie będę cytować.

 

A w tej Rabce:

Często się śmialiśmy. 

Jadaliśmy w restauracji "Słodkiej" pyszny żurek, pyszne naleśniki, pyszne frytki.

Piliśmy fantastyczną kawę w KaveHouse, gdzie serwowali też super fantastyczne ciasta i desery.

Graliśmy w boggle i w dobble. I w inteligencję. 

Wygrywali na zmianę - Wnuk i Syn. Obie matki na końcu.

Syn namówił mnie na sushi. Niestety, się dałam!!!

Wnuk namówił nas na ramen . Dwa razy. 

W lipcowym słońcu pokonywaliśmy szlaki Beskidu Wyspowego.

Lipcowa ulewa zmoczyła nas do majtek i zalała podłogę w salono-kuchni.

Dokarmialiśmy dzikie kotki w sąsiedztwie.

Szykowaliśmy  śniadania i kolacje na tarasie z widokiem na Rabkoland. 

 

W pobliskim kościele św.Marii Magdaleny co kwadrans bił dzwon - bang, bang bang, bang bang bang,  bang bang bang bang, a potem odpowiednio, innym tonem dziung!(o pierwszej), albo dziung dziung!(o drugiej). Rano, po południu i wieczorem dodatkowo dźwięczne melodyjki na trąbce. Mnie się podobało, Córce nie.

 

W niedzielę  wybraliśmy się na krótką wycieczkę w kierunku Lubonia Wielkiego. Wnuk szedł przodem, bo zawsze chodzi przodem.

Po jakichś dwóch godzinach krótkiej wycieczki przysłał wiadomość -"trochę się martwię o babcię, bo trzeba po kamieniach wchodzić"

Taaa....

Wikipedia: 

"Perć Borkowskiego – oznaczony kolorem żółtym szlak turystyczny w Beskidzie Wyspowym,

Jest to najciekawszy z kilku szlaków prowadzących na ten szczyt. 

Szlak prowadzi bowiem dużym gołoborzem (jest to największe gołoborze w Beskidzie Wyspowym), wśród złomowiska luźnych skał i obok pionowego urwiska

Uwaga: szlak miejscami wymaga pewnej sprawności fizycznej, nie jest zalecany dla dzieci i osób starszych"

 

O powyższym dowiedziałam się jakiś czas potem. 

Weszłam. Z czego wynika, że nie jestem jeszcze osobą starszą, chociaż wg WHO jestem w okresie wczesnej starości. Brawo ja!!!

 

W drodze powrotnej, w Krakowie, karmiliśmy gołębie na rynku. 

 

Szybki pociąg zawiózł nas przez deszcz do domu.

Wszędzie dobrze, ale  w domu...

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Rabka again

 

Rabka czeka.

Na nas. 

Jutro.

Dzieci i Wnuk zabierają mnie do Rabki. 

Ma być wesoło. 

Mamy się świetnie bawić.

Zobaczymy.

Rabka jak zdrapka. Co tam się pokaże, to  nie wiadomo.

Wszyscy chcemy wygrać!

 

Przed 16-stu laty w Rabce często padało.

 To było w sierpniu. Dwa tygodnie po pierwszej operacji płuca. 

Wnuk był dopiero w planach.

Miałam rude włosy i nadzieje na przyszłość. 

Chodziliśmy spokojnie, trochę melancholijnie, ale też radośnie.

Widoki były piękne,  szerokie, odległe. Żaden szczyt nie zasłaniał nam świata. 

W schroniskach zamawialiśmy  szarlotkę i herbatę z cytryną.

Zwiedziliśmy Muzeum Orderu  Uśmiechu, w którym było nudno  i muzeum starych pociągów w Chabówce.

Po deptaku snuli się kuracjusze i pili wody mineralne. 

Robiłam zdjęcia kotów, przydrożnych świątków, deszczowych krajobrazów i oddalających się pleców mojego Męża.


W drodze na Maciejową 
 
  
Jutro jedziemy do Rabki  
Znowu.  
Na pewno będą tam jakieś koty. 
 

środa, 25 czerwca 2025

Ciepło i puchato

Zakończyłyśmy nasz sezon "Seniorkowy"

Niezastąpiona menedżerka W. zrobiła podsumowanie: 5 nowych, zrealizowanych scenariuszy, 19 występów w 9 miejscach. Ponad 300 polubień na Facebooku i prawie 400-stu obserwujących! 

Nieźle.

Ostatni w tym sezonie  nasz mikro-spektakl  odbył się w 2-gim Domu Pomocy Społecznej. 

Zgromadzonym wyjątkowo licznie paniom pokazałyśmy świat Naszej Najmilszej Krainy, w której wszystko jest możliwe i nikt się niczemu nie dziwi.

Twórczyni tych cudnych lalek, pani Ela Tylutki przed wieloma laty zapewne nie przeczuwała nawet, że jej dzieła, wyprane i odwirowane w naszych pralkach, po ciemnym okresie spędzonym w piwnicy, ożyją i zachwycą znowu dużych i małych widzów

 

Aktorzy w oczekiwaniu na występ


A zatem Smok znowu zżerał róże, pani Pelagia wymachiwała parasolką, a Lalki toczyły dyskusję na temat koloru czerwonej kapusty, która to kapusta nie jest ani czerwona ani zielona. Tylko fioletowa. Być może. A niekiedy modra, czyli niebieska... Chyba?

I, o dziwo, w tę dyskusję dają się wciągnąć i  dzieci i dorośli.

Końcowa opowieść o Ciepłym i Puchatym  zawsze powoduje, że słuchacze milkną. bezwiednie wyciągają ręce po to miłe i puchate i uśmiechają się do nas. I klaszczą.

P.S. 

Uważam, że najlepiej jednak  ma Czerwony Grubcio, który  może spać bezkarnie do samego końca.




P.S. nr2
Pomysły na kolejny sezon już kiełkują, a zatem nara!
Wesołego lata! 

czwartek, 19 czerwca 2025

Jak ja wychowałam dzieci?


 

Podobno... 

Rozpieszczam mojego kota. 

A właściwie kotkę. Miśkę.

Rozpieszczam tez nie-mojego kota. Piernika - rezydenta.

 

Piernik jadał z miseczki. Zawsze zostawiał na dnie trochę jedzonka.

Pomyślałam, że trudno mu się z tego dna wylizuje, bo wąsy opiera o brzegi naczynia. Wyciągnęłam z czeluści talerzyk ładny, ozdobny, bożonarodzeniowy. 

- Piernik, nowa miseczka!

Zjadł wszystko! Wylizał.

Syn patrzy sceptycznie.

- Teraz trzeba mu jeszcze widelec dać!

Ha, ha...


 

 ***

Miśka je obiad. Piernik przybiega po chwili. Wspina się przednimi łapkami na szafkę. 

-Miuauuu!- domaga się donośnie. 

Daję mu  z ulubionej, jeszcze rano,  saszetki. Indyk z fasolką.

Wącha. Obchodzi talerzyk z drugiej strony. Wącha. 

Odchodzi z ogonem sztywno uniesionym do góry.

- Piernik!  Przecież to jest to samo jedzonko!

- No właśnie! - mówi mi jego ogon - Ciągle to samo! 

Siadam i szukam na Allegro nowej karmy. 

*** 

Kręcę się po kuchni wieczorem. 

Miśka przybiega i patrzy mi w oczy.

- Mii!- miauczy po swojemu delikatnym sopranikiem.

- Miśka, już jadłaś kolację - przypominam jej.

- Miii! - chyba nie wierzy.

- Nie dam ci więcej. 

- Miii! - ociera się o moje nogi.

Wzdycham. nakładam kolejną porcję wołowinki.

- Mamusia!- mówi karcąco Syn znad swojej spóźnionej kolacji - Jesteś niekonsekwentna! Ja nie wiem, jak ci się udało nas wychować?!!

Cóż. Oni tak tak nie miauczeli.


 

wtorek, 17 czerwca 2025

Ludzie jak brylanty

 


Ta piosenka, wykonywana przez Marylę Rodowicz, zawsze poruszała mnie bardzo.

Ciary po plecach!

Wczoraj, przypadkiem, zobaczyłam nagranie z  koncertu opolskiego dedykowanego Jackowi Cyganowi z okazji jego 75-tych urodzin.

Dwóch starszych panów zaśpiewało spokojnie, melancholijnie, nawet powiedziałabym, statecznie. 

Pod filmem na YouTube pojawił się potok słów krytycznych, obraźliwych, ośmieszających,  nienawistnych.

Że śpiewać nie umieją? Może. 

Na pewno wiedzą już co nieco o odchodzeniu. 

Wiedzą i przeczuwają. 

Jak ja. 

Dlatego dziś wolę słuchać  tych dwóch siwych tetryków.

Ciary po plecach i łzy pod powiekami... 

 

I myślę sobie jeszcze, że oprócz tych ludzi z kamienia i tych z papieru, są też ludzie jak brylanty. 

Tak twarde, że można nimi ciąć szkło. 

I tak kruche równocześnie, że przez nieuwagę można rozbić je na pył.

 


"Znam ludzi z kamienia, 
co będą wiecznie trwać.Znam ludzi z papieru, 
co rzucają się na wiatr.
 
A my tak łatwopalni,
biegniemy w ogień, 
by mocniej żyć.A my tak łatwopalni, 
tak śmiesznie marni, 
dosłowni zbyt.
 
Wiem, że można inaczej żyć, 
oszukać, okpić czas.Wiem, jak zimno potrafi być, 
gdy wszystko jest ze szkła.
 
A my tak łatwopalni, 
biegniemy w ogień, 
by mocniej żyć.A my tak łatwopalni, 
tak śmiesznie marni, 
dosłowni zbyt.
 
Świat między wierszami 
największy ukrył skarb. Wiesz, w to miejsce czasami, 
odchodzi któryś z nas"
 
 
 
 
 
Odchodzi któreś z nas.Odchodzi któreś z nas.

niedziela, 1 czerwca 2025

Kto im dał skrzydła?

 

Tytuł w dzisiejszej Gazecie.pl: "Dzieci są skrzydłami człowieka"

Tak! 

Najpierw trzeba im pomóc te skrzydła wyhodować, a potem pozwolić odfrunąć. 

Tak robią ptaki. I ssaki. I inne zwierzaki.

Mogłabym rzec: tak bardzo się starałam...

Czy mi się udało?

Wiatru pod skrzydłami, kochane Dzieci. 

Wnuk już szybuje! 

 

Sercem, duszą i umysłem jestem z nimi w tych przestworzach.  

środa, 14 maja 2025

Kreatywność w cenie

 Kwiatożer w chwili  zadumy

 

Popisywałyśmy się wczoraj w przedszkolu. 

A właściwie w przedszkolu i żłobku.

Najpierw przyszły przedszkolaki, hałasując, popychając się i komentując. Wszak już nas znają.

"Żłobczaki" przydreptały cichutko, lękliwie, mówiąc posłusznie "dzień dobry", tak jak Pani im kazała. Oczy miały szeroko otwarte. 

Jednak jeszcze zanim przyszły, w chwili przedostatniej okazało się, że jest jeden Wielki Nieobecny. 

Smok, zwany Kwiatożerem, nie stawił się. 

Ktoś go przeoczył, pominął, zostawił. 

Jak tu zagrać smoka bez Smoka?

Ale! Nasze drugie imię  to  Kreatywność.  Trzecie - Improwizacja.

W chwili ostatniej autystyczny Tygryskot  zgodził  się zagrać  Kwiatożera.

Tygryskota zagrała  tygrysia maska karnawałowa.

W chwili kolejnej, następnej po następnej,  rezolutny Przedszkolak wdał  się w dyskusję z Lalką Czerwoną na temat koloru czerwonej kapusty.

- Kapusta jest zielona!- oświadczył.

- Czerwona kapusta jest czerwona! - protestowała Lalka głosem seniorki Basi.

- Kapusta jest zielona! - upierał się Przedszkolak, a reszta widowni wsparła go solidarnie.

Lalka się poddała. Wykreśliła czerwoną kapustę ze swojego czerwonego jadłospisu. 

Pełna zgoda.

 

Dałyśmy radę. Znowu.

Zadowolony Żłobczak  zadeklarował, że będzie spał z pomponikiem, którego dostał od Czarowniczki. Jak miło. 

No, to pa, pa! 

Do następnego!

 


niedziela, 11 maja 2025

45


 


45 lat temu. Też była niedziela. Słoneczna, wietrzna.

Na weselny bal przyszedł o 18.00 

Usiadł po drugiej stronie długiego stołu i od razu tamta strona ożyła. Bo mówił dużo, głośno, zamaszyście.

Opowiadał o filmie, który właśnie obejrzał. 

- Nie pamiętam tytułu..! - zamachał ręką niecierpliwie.

- Kung fu - podpowiedziałam z  mojego cichego końca stołu.

- Widziałaś? -  aż się uniósł z krzesła, żeby spojrzeć na mnie.

- Tak, świetny... 


Wtedy po raz pierwszy znalazłam się w polu widzenia niebieskich oczu mojego Męża.

Potem tańczyliśmy.


Daję Ci ten wiersz,
jak różowy goździk
skradziony
z weselnego bukietu.
Pierwszy kwiat
między nami.

W podmiejskim, 
nocnym pociągu
zamyśleni,
każde o sobie,
całowaliśmy się,
nie kochając(...)



wtorek, 6 maja 2025

i nie ma mnie...


 
 
"Lecz nie ma mnie i nie ma mnieI nigdy w życiu mnie nie będzie...Zostanę w liście, zostanę w śnie,W tkliwej śnieżnej legendzie..."
 
 
Nie ma Go.
Ja śnię .
Mówi mi w tym śnie, że mi wybaczył. 
Nie wiem, co?
Ale dalej będzie mnie kochał. 
Na szczęście!
 
Budzę się 
i
znowu
Go 
nie ma!
 
To boli.
 
"Nic o tym nie wiesz,
Czekasz drżąc,Dzień sennie sypie się i szepce,Ach serce moje i młodość mą,W srebrnej noszę  torebce..."
(J.Tuwim- Berlin 1913)

poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Emeryckie rozmowy- c.d.


Standardowe  przedświąteczne pytanie zadawane mi przez panią Anię z sekretariatu,  w czasach pracowicie minionych:

-  Jak tam pani Basiu, okna już pomyte?

Okna były pomyte, albo nie. Wieszałam też firanki, a w kalendarzu w kolejne dni wpisywałam:  posprzątać pokój dzieci, porządki w kuchni, łazienka, pranie, magiel, zakupy, sernik, sałatka, gotować jajka, żurek, sparzyć kiełbasę, pamiętać o borówkach, posiać rzeżuchę... 

Przez kolejne lata tak samo, tylko dzieci zaczęły same sprzątać swoje pokoje. 

Teraz wszystkie pokoje należą do mnie. A w kalendarzu mam wpisy: próba na Rewolucji, próba teatru cieni, występ w przedszkolu, zapłacić rachunki!

Święta się zbliżają.  

Rozmowy dzisiejsze emerytek na próbie :

- Jak tam, okna pomyte?

 

A. umyła już 5 okien, zostało do umycia  15, ma duży dom. Sama musi ogarnąć, bo cały jest dla niej.

Ela nic nie mówi, wyrwali jej właśnie dwa trzonowce, cała spuchnięta.

Córka załatwiła dla W. sprzątanie.

- Wszystko na błysk! Firanki już wiszą.  

Ula mówi, że nic nie robi. Tylko żurek. No i sałatkę, wiadomo. Dewolaje na obiad. Coś tam upiecze. Ma posprzątane. Zrobiła też świąteczną dekorację.

Do J. przyjeżdżają wnuki, musi im jakieś atrakcje zapewnić. Ugotować oczywiście, okna pomyje dopiero.

A. znowu musiała myć taras, piaty raz w tym roku, bo brudzi się strasznie. Trzy razy wodę zmieniała w wiadrze. Będzie gotować żur na wędzonce.

- Jakąś rybę w galarecie, roladę z karczku, jajka nafaszeruję, sos tatarski zrobię, mazurek też będzie.

- To cały czas w kuchni spędzisz!

- E, to samo się gotuje... 

(Czemu u mnie nigdy  SAMO się nie gotuje???)

W. pojedzie na śniadanie do córki. Będzie dużo gości.

E. pewnie przejdzie się na rezurekcję. 

U. rano w sobotę pójdzie ze święconką. 


 - A ty  Basia?

 

 A ja?  

Cóż. Nie mam tarasu. Ani firanek.

Wnuk sam sobie organizuje czas. 

Dewolajów nie umiem robić, a do jajek faszerowanych nie mam cierpliwości. 

Pobędę szczęśliwa, z brudnymi oknami. I z mazurkiem.

"Luz, blues, w niebie same dziury... "

 Radujmy się!


 


sobota, 22 marca 2025

Emeryckie rozmowy

 

Różne towarzyszki rozmowy mi się trafiały ostatnio. 

Towarzyszki emerytki, oczywiście. (Towarzyszki, ale nie товарищи)

Rozmowy zwykle zaczynające się od: "co tam u ciebie?'

Słowa kluczowe: kolejki, terminy, przeciwbólowe, suplementy, konsultacje, biopsja, leki, leki, leki...


Rozmowa pierwsza:

- Co tam u ciebie?

Zabieg, szpital, wycinek, szycie, opatrunki...

- Kiedy wyniki?

- Za tydzień. 

- Ale szwy już zdjęte ...

- Aha... 

- Miałam numerek 432.

- O matko!

- No...

 

Rozmowa druga:

- Jak poszło? 

- Godzinę czekałam na ten rezonans.

- Dobrze, że to nie boli.

- Tak, ale głośno i zimno...

- I co tam wyszło?

- Wynikli za cztery tygodnie.

- O matko! 

- No...

 

Rozmowa trzecia: 

Zapalenie, badania, szpital, konsultacje...

- ...no i antybiotyk dostałam.

- Na długo?

- Trzy tygodnie. 

- Jest lepiej?

- Strasznie słaba jestem. I schudłam.

- To cię wymęczyło...

- No !

 

- Ja to się cieszę za każdym razem, gdy wychodzę. Dopóki chodzę, to znaczy, że żyję!

- O, to, to!!! Święta racja!


niedziela, 16 marca 2025

Emeryt z rana

 

Wcale nie jest, jak śmietana. 

Raczej, jak zsiadłe mleko.

 

Obudziłam się dziś rano, rano.

Na piersi siedział mi rudy kot i wibrował z całą mocą swojego włochatego jestestwa.  

W prawe ucho chuchała mi szara mordka Miśki. 


Gdyby umiały mówić po człowieczemu, ponaglały by mnie pewnie:"jeść, jeść, wstawaj, budź się, halo, rano już, śniadanie, śniadanie!"

 

- Zaraz wstanę - obiecałam im - ale najpierw fotkę zrobię.

 

Zrobiłam. Cyk! 



Przy okazji sama sobie weszłam w kadr.

Na zdjęciu zobaczyłam ... swoją własną Mamę. Albo nawet Tatę!

 

I prysły ! Nie tylko zmysły, ale i złudzenia  oraz fałszywe samooceny.

Te wszystkie "nie wyglądasz", "dobrze się trzymasz" a nawet: "nic się nie zmieniłaś" (!!!!) - głupstwa i czcze bałwochwalstwo!

 


To ja???

Jak teraz żyć?


wtorek, 4 marca 2025

Do dna


 

 28.02.1981r.

Byłam wczoraj na pogrzebie Pawła.

Pawła poznałam 45 lat temu. Był jednym z najpogodniejszych, najżyczliwszych i najbardziej przystępnych ludzi, jakich znałam. Tacy ludzie wydają się wieczni.

Paweł umarł. 

Na pogrzebie było bardzo dużo osób.

Dużo przemówień. 

Dużo słów uznania  i pochwał, bo profesor Paweł był bardzo ceniony, bardzo twórczy i bardzo pracowity.

 

Dużo wspomnień.

Było ich kilku. Paweł, Jacek, Antek, Tomek, Andrzej...

Żenili się po kolei.

Potem po kolei mieli dzieci - Paweł, Jacek, Antek, Tomek, Andrzej...

Po najmłodszej córce Pawła nasza córka donaszała śpiochy i kaftaniki. Sikała w te same, tetrowe pieluchy...

Opowiadało się o tych dzieciach, jakie fajne, jakie zdolne, do jakich szkół chodzą, jakie studia wybrali...

A Tadek to, a Stasiek tamto, a Marysia tańczy, a  Błażej grał w filmie, a Kasia, a Mateusz...

Zdjęcia z przedszkola, z komunii, ze ślubów. 

Mam w pamięci ich twarze, utrwalone w czasie wspólnych spotkań, świąt, wypraw w góry...

 

Otaczało mnie wczoraj dużo ludzi.

Obcych ludzi.

Smutną wdowę wyprowadzał z kaplicy wysoki, łysiejący facet. Kto? 

Nagle twarz w tym tłumie znajoma. Jakby.  Nie wiedziałam, skąd znam mężczyznę  z bujną, całkiem siwiutką czupryną. I przypłynęło jedno ze zdjęć - błysk! To najstarszy syn Jacka!

A łysiejący facet  jest mężem najmłodszej córki Pawła.

I ten przygarbiony, z brodą izraelity, to Pawła syn średni. 


A ci wszyscy dookoła, nieznani, czy raczej nierozpoznani, to my...

 

"Pijmy wino za kolegów, do dna,

Bo oni to my, a my to już mgła..."
 
...oraz wspomnienia i łzy. 
 
 

 

grudzień 2024