czwartek, 22 maja 2008

Mama


Mama była kiedyś ruda. 
I piegowata. 
Ja pamiętam jej włosy w kolorze ciemnego kasztana, piegi głównie na dłoniach. 
Mama nigdy nie wydawała mi się młoda. 
Albo ładna. 
Albo modna. 
Nie zastanawiałam się nad tym.
 Urodziła mnie, gdy miała prawie 38 lat. Czasy, które rejestruję pamięcią, to dla niej bycie kobietą po 40-tce. Nie pamiętam, żeby chodziła do fryzjera, może z raz lub dwa zrobiła sobie trwałą ondulację. Na co dzień zakręcała włosy metalowymi lokówkami, które rozgrzewała na piecu. Na kawałku gazety próbowała, czy nie palą. Potem zgrabnie zwijała lok. Czasami śmierdziały przypalone końcówki. Spinała z tyłu głowy dwa wałki z włosów przy pomocy długich, stalowych spinaczy. 
Od święta malowała usta czerwoną pomadką, która latami leżała na toaletce. Stał tam też sypki puder w płaskiej porcelanowej puderniczce. Na przykrywce namalowana była scenka rodzajowa - pastereczka z chłopcem. Puder pachniał słodko. Nigdy nie widziałam, żeby Mama go używała.
Mama lubiła kolor zielony i niebieski. I groszki. 

Mówiła, że przypominają jej młodość. Miała raz w życiu taki strój, w którym czuła się jak dama. Sukienkę w białe groszki, z białym kołnierzykiem, granatowe czółenka, kapelusz... Może to był najszczęśliwszy czas w jej życiu?
Mama urodziła się w roku 1916 we wsi Bratków. 

Jej ojciec, mój dziadek Antoni, miał już wtedy troje dzieci z pierwszego małżeństwa: Józefę, Bronisława i Wincentego. Dzieci były jeszcze całkiem małe, gdy ich matka zmarła i dziadek ożenił się z Antoniną Koperską, naszą babcią. 
Ich pierwsze dziecko, dziewczynka, dostała znowu na imię Antonina(!), potem kolejno rodziły się: Maria, Jan, Szczepan, Sabina, Celina i Anna. Sabina miała 14 lat, gdy babcia Antonina zmarła. 
Dzieci przestały się rodzić.
Mama opowiadała o swoim dzieciństwie często i chętnie. 

Chociaż nie było ono ani łatwe ani szczęśliwe. Niańczyła młodsze rodzeństwo, potem ojciec przehandlował ją za dwa worki pszenicy: poszła paść krowy. 
Krowy pasły się na polu od rana do zmierzchu, od wiosny do późnej jesieni. Ruda Sabina siedziała na polu i marzła. Robiła dołek w ziemi, siusiała do niego i grzała bose stopy. Buty nosiło się tylko do kościoła. Jeżeli dziecko nie miało butów, do kościoła nie szło! Do przejścia było kilka kilometrów.
Od czasu do czasu Mama chodziła do szkoły. 

Niektórzy gospodarze ją posyłali, inni nie. Nauczyła się czytać i pisać. Dzisiaj pewnie dostałaby diagnozę: dyslektyk. Do końca życia przekręcała trudniejsze słowa. Dzieci wołały na nią wiewiórka albo marchewka. Sabinka nie lubiła szkoły.
Naukę życia zaczęła po śmierci matki. 

Wyjechała do Łodzi na służbę. Mieszkała u swojej przyrodniej siostry, Józi. Ścięła włosy. Mimo ciężkich czasów uśmiechała się. Wtedy chodziła już w butach. Zawsze.
Kiedy wybuchła wojna, Mama miała 23 lata. Najlepszy wiek na miłość.
Zaczęła pracować w inteligenckim domu Kirpaczów. 

Ich historia była niezwykle romantyczna. Pani domu uratowała życie swojemu mężowi chowając go w łóżku - działo się to czasie rewolucji rosyjskiej. On był Niemcem, ona Rosjanką.
Kirpaczowie mieli dwie córki, bliźniaczki, Ninę i Inę oraz syna Georga. Mama mówiła o nim Jurek. Oficjalnie została jego opiekunką, bo Jurek chorował na serce. Ratowało ją to od wywiezienia do Niemiec.
Przez całą wojnę Mama była w domu Kirpaczów pokojówką, kucharką, sprzątaczką... 

Uczyła się tam wielu rzeczy, nie tylko gotowania. 
Wtedy  nosiła sukienkę w groszki:) 
Kirpaczowie mieszkali na Piotrkowskiej, naprzeciwko Roosevelta, w dużej, secesyjnej kamienicy. Kiedy nadciągały wojska radzieckie, uciekli szosą w kierunku zachodnim. Ślad po nich zaginął.
Mama została bez pracy i bez mieszkania. 

Wprowadziła się do ciotki Celiny, do jednego pokoju na trzecim piętrze przy Wojska Polskiego (może zresztą wtedy jeszcze była to inna nazwa). Celina szyła i chodziła do pracy w szwalni. Co robiła Sabina? Zdaje się, że też pracowała w szwalni, a może tkalni.
Ciotka w czasie wojny spotykała się z Kazikiem Dobroniem. 

Poznała jego siostrę przyrodnią, Antosię. 
Kazika wywieźli do Niemiec, ale Celina dalej bywała u Antosi. 
Chodziły tam razem z Mamą. 
W 1945roku wrócił z robót w Niemczech Janek Dobroń. Zaczął odwiedzać obie siostry na trzecim piętrze. Któregoś wieczoru, w lecie 1946r. Celina poszła do pracy na nocną zmianę. Za oknem szalała burza. Janek został na noc...
26-go października wzięli z Mamą ślub w kościele Najświętszej Marii Panny na Placu Kościelnym. Zamieszkali razem z Celiną i jej maszyną do szycia.
16-go kwietnia 1947 roku, dzień przed 35-tymi urodzinami Janka, przyszedł na świat mój Brat Jurek.



6 komentarzy:

PAPROCH pisze...

A ja myślałam, że dziadek urodził się 14-go kwietnia...

mamuśka pisze...

Tak naprawdę, to nie wiadomo. Dziadek twierdził zawsze, że 13tego, tylko 17tego był zarejestrowany. Ale to był wpis o babci:))

PAPROCH pisze...

Prawda:-) Bardzo ciekawy:-)

PAPROCH pisze...

A tak w ogóle to ja czekam jeszcze na opowieści: "tata", "brat", "pierwsze miłości i randki", "mąż", "dzieci";-)
"studia", "mieszkanie na Florecistów", "mieszkanie na Mieszczańskiej", "koty"...
Oczywiście, jeśli będziesz mieć ochotę:-)

mamuśka pisze...

Ohohoho!Ale się rozhulałaś! A nie którzy nie zdążają (nie zdanżają) z czytaniem! Tematy za bardzo współczesne nie wchodzą w grę:)

PAPROCH pisze...

Aha, no to o kotach nie będzie?... Trudno:-) Niech nie "nadanżają";-p Ja codziennie tu zaglądam i "nadanżam" jak najbardziej;-)