niedziela, 11 maja 2008

Rozrywki


Najczęstszą rozrywką było oczywiście chodzenie w gości. 
Czasem zaplanowane, czasem spontaniczne, wynikające z bycia blisko czyjegoś domu.
Stosunkowo blisko, na Kilińskiego przy Jaracza, mieszkali Solarkowie. 

Mamy siostrzeniec z żoną i dwójką dzieci. Wchodziło się do nich wysoko, na ostatnie, chyba czwarte piętro. Mieszkanie było dość duże, przedpokój, kuchnia, chyba dwa pokoje w amfiladzie. 
Alicja, pulchna blondynka, cieszyła się zawsze bardzo wylewnie na nasz widok. Trochę tam było nudno, bo dzieci małe, faceci popijali wódeczkę, a Mama z Alą namiętnie plotkowały. 
Wolałam odwiedzać mojego chrzestnego Franka Piątka. 
Piątkowie mieszkali za cmentarzem na Dołach, mieli domek z ogródkiem, córkę w moim wieku, drugą w wieku Jurka i jakieś zwierzęta na pewno, psy koty... Często bywali tam też inni goście i całą chmarą dzieciaków ganialiśmy po ogrodzie.
Czasami chodziliśmy do ciotki Józi na ulicę Zakątną. Mieszkała tam długo z wujkiem Bronkiem. Pamiętam moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że wujek nie jest jej mężem, tylko...bratem! 

Mieszkanie na Zakątnej było malutkie, długi, wąski pokoik, z kuchenką urządzoną za zasłonką. W pokoju najwięcej miejsca zajmowało wielkie łóżko, na którym piętrzyły się poduchy, poduszki i poduszeczki w ozdobnych powłoczkach. 
Wujek Bronek ożenił się, najpierw z Melanią, a potem z Klarą. 
 Z obiema żonami mieszkał na Chojnach, na śmierdzącej, nieskanalizowanej ulicy Bankowej. Wydawało mi się, że to miejsce jest na samym końcu Łodzi. Teraz mieszkam cztery przystanki dalej!
Rodzice odwiedzali również znajomych, głównie jakieś mamine koleżanki, ale ja najbardziej pamiętam wizyty u pani Jankowskiej, która była znajomą ojca. 

Mieszkała w okolicach Srebrzyńskiej. 
U pani Jankowskiej było tajemniczo, jak w bajce. Pełno było starych mebli, pamiętających jakieś świetne czasy, oszklonych kredensów, serwantek, toaletek... Na nich stały dziesiątki drobiazgów, porcelanowe figurki, puzderka, bibeloty. Kryształowe flakoniki perfum, pachnący, różowy puder, szczotki w srebrnej oprawie... 
Dwa lub trzy takie skarby dostaliśmy w prezencie. A ja dostałam słynne ..."palto od Jankowskiej". Palto było bardzo ciepłe, na watolinie, chyba po jakimś jej wnuku. Na bardzo długo weszło jako symbol do naszego języka. Gdy ktoś uskarżał się na zimno, albo przesadnie ciepło się ubrał, Tata mówił: "załóż jeszcze to palto od Jankowskiej!":)))
W rankingu rozrywek na drugim miejscu były spacery. 

Chodziliśmy w stronę Dołów, czasem aż na cmentarz, albo w stronę parku Julianowskiego. Czasem w stronę Łagiewnik.
Latem jeździliśmy na całodniowe pikniki do Julianowa, "pod dąb". 

Dąb był duży, dawał cień i miło szumiał. 
Gdy zeszło się z niewielkiej skarpy, w słońcu czekała rozległa polana. Jechaliśmy najczęściej we trójkę, Tata, Jurek i ja, wczesnym przedpołudniem. Zabieraliśmy koc, picie. Mama dojeżdżała w porze obiadu i przywoziła coś "na ząb" - gołąbki, kotlety, knedle ze śliwkami... Do tego oczywiście talerze, sztućce, w butelce po mleku kompot z rabarbaru albo ze śliwek. 
Świat nie mógł istnieć bez obiadu! 
Tata podśmiewał się, że Mama zabiera "cały kredens". Ona się trochę obrażała, ale nie na długo. 
Te letnie wyprawy były naprawdę urocze. Czasami dołączali do nas wujostwo Słoninowie ze swoją wnuczką Anią, młodszą ode mnie o 6 lat. Ciocia Józia była bardzo bezpośrednia. Nie miała oporów, żeby rozebrać się do halki, a nawet biustonosza. Śmiała się szeroko i głośno. 
Pod wieczór wracaliśmy rozleniwieni słońcem, opaleni, z pustymi garnkami po obiedzie, bardzo często piechotą, bo tramwaje były zatłoczone.
Nie wyjeżdżaliśmy na długie urlopy. 

Latem czasami na działkę do Kolumny, do Bedonia albo na Rogi, gdzie ciocia Królka, siostra ojca, spędzała wakacje z dwiema swoimi wnuczkami, Ulą i Anią, na wynajętych letniskach. 
Urlop rodzice brali osobno. Poświęcali go na malowanie mieszkania, podłóg, albo robienie przetworów na zimę.
Jedne, jedyne wczasy spędziłam z Mamą i Tatą w Krynicy Górskiej. Nie pamiętam, kto ich na to namówił. 

Był rok 1968, sierpień. Zamieszkaliśmy w uroczym, drewnianym domku, na poddaszu. Do stołówki chodziliśmy do jakiegoś domu wczasowego, być może nazywał się Światowid. 
Naprzeciwko naszego domu była słynna willa Patria. Spacerowaliśmy po deptaku, na Górę Parkową i po pobliskich wzniesieniach. 
Piliśmy wodę zdrojową ze specjalnych kubeczków z rurką. 
Nie było mowy o żadnych wyprawach w wyższe góry. Mama nosiła buty na obcasiku, a Tata spodnie od garnituru. 
Szykowali się na te wczasy, jakby to była zagraniczna wyprawa. 
Mama pożyczyła sobie jakieś ciuchy od ciotki Andzi, "żeby jakoś wyglądać między ludźmi". 
Prawie codziennie padało i Tata ze swoim charakterystycznym humorem podsumował później te wczasy - "ciągle mieliśmy pod górę i w deszczu". Ale było miło i wczasy w Krynicy wspominali przez całą resztę życia! 
"...Jak byliśmy w Krynicy..."
Kino było rozrywką sporadyczną. 

Zaczęłam częściej chodzić, gdy byłam już nastolatką. Z Jurkiem lub Anią, moją przyjaciółką ze szkoły. 
Chodziliśmy najczęściej do kina Pionier, na ulicy Franciszkańskiej lub do Zachęty. Czasem do Świtu przy Bałuckim Rynku. 
Ojciec chyba w kinie nie był nigdy. Myślę, że ze swoim wzrokiem niewiele by zobaczył. Mama chodziła czasem, namówiona przez Jurka.
Incydentalnie rodzice chodzili do teatru, najczęściej wtedy, gdy Mama przynosiła z pracy bilety, podejrzewam, że były to zbiorówki.
Nigdy nie chodziliśmy do kawiarni ani restauracji. Nie wiem dlaczego, ale kojarzyły mi się te miejsca z półświatkiem:)))
Nigdy nie uprawialiśmy żadnej sportowej rekreacji, poza moim Bratem, który jeździł namiętnie na rowerze.
Najmilszą rozrywką kulturalną Mamy był "Głos Robotniczy"! 

Tata oczywiście czytał książki. 
Raz dziennie, w drodze do pracy wypalał papierosa "Sport".
No i to by było na tyle tych przyjemności:)

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

A jak Basiunia poszła na studia, to tacie zaczęła te papierosy podbierać...;-)
Wreszcie wiem, skąd się wzięło to "palto od Jankowskiej";-D
A z tym końcem Łodzi to... no cóż, mieszkacie na końcu Łodzi:-) I bardzo tam ślicznie:-)

mamuśka pisze...

E,tam, zaraz podbierać! Ze dwa albo trzy podebrałam;)