niedziela, 4 maja 2008

Maj, słodki maj...


Maj zaczynał się świętem. 
Nie pamiętam, żeby pierwszego maja, w czasach mojego dzieciństwa, padał kiedyś deszcz. 
Wychodziłam z domu w słońce. Na nogach miałam podkolanówki i sandałki, albo gdynki (takie buciki, zakryte z przodu, z tyłu z paseczkiem). Mijali mnie ludzie z transparentami, małymi, papierowymi chorągiewkami, z kwiatami z bibuły. Szłam w stronę Placu Wolności. 
Robiło się coraz tłoczniej. 
Piotrkowską maszerował kolorowy tłum. Robotnicy z zakładów pracy szli bezładnie, wiele osób było z dziećmi, nieśli jakieś hasła, niektórzy na samochodach wieźli wytwory ze swoich fabryk. 
Studenci różnych wydziałów, w okrągłych czapkach Politechniki i czworokątnych Uniwersytetu. 
Akademia Medyczna zawsze z jakimiś poprzebieranymi medykami, na otwartej platformie wykonywali "operację". 
Studium Języków Obcych najbardziej kolorowe, w ludowych strojach afrykańskich, rosyjskich, węgierskich, głośno, z bębnami i śpiewem. 
Zespoły taneczne w regionalnych ubiorach, pielęgniarki w fartuszkach i czepkach. Orkiestry strażackie, wojskowe. Policjanci w mundurach. Tramwajarze, czasem w jakimś zabytkowym wagonie wiezionym na ciężarówce. Całe tłumy tkaczek, prządek, szwaczek...Szli i szli. Niektórzy zmęczeni, niektórzy roześmiani. Na chodnikach tłoczyli się widzowie, tatusiowie z dziećmi na ramionach, mamusie odświętnie ubrane, na szpilkach, dziadkowie z wnuczkami, kombatanci w mundurach z baretkami... Było głośno, było radośnie...
Jeden raz mój ojciec, pewnie zmuszony przez jakieś związki, poszedł ze mną na miejsce zbiórki swojego zakładu pracy. Wtedy poznałam pochód od innej strony. Niekończące się czekanie na miejscu zbiórki, przejście bocznymi ulicami do miejsca startu, które było w okolicach katedry. Tam znowu czekanie na swoją kolej do wejścia na jezdnię. Z trybun ktoś do nas pomachał, a potem już tylko długa, nudna trasa wśród obcych ludzi, znużonych, milczących. Taki pochód wcale mi się nie podobał...
Trzeciego maja nic się nie działo. Był normalny dzień pracy. Oficjalnie nic się nie działo. W różnych miejscach odbywały się manifestacje nielegalne. Ale one wtedy były przeciwko władzy. Pisano o nich, jak o burdach. Nic z tego wtedy nie rozumiałam.
Potem dni majowe biegły w cieple, zapachu kwiatów, w słodkim cieniu kwitnących jabłoni. Przerwane małym wydarzeniem, jakim był Dzień Matki, aż ku radosnemu Dniu Dziecka:))
W liceum zaczęłam widzieć maj jako miesiąc matur. 

Matury zaczynały się około 10-tego. 
Zakwitały na ten czas kasztany. Białe, świecznikowate kwiaty sypały płatki dookoła, a wystrojeni na galowo maturzyści męczyli się za zamkniętymi drzwiami sal.
Pamiętam swoją maturę. Wyszłam z domu w białej bluzce. Pod szyją miałam przypięty przy kołnierzyku bukiecik sztucznych kwiatków. W bramie minęłam krawca Chudzika. Uśmiechnął się do mnie. 

Ranek był rześki , ale już się czuło w powietrzu zapowiedź gorąca. 
Szłam jak zwykle Franciszkańską, potem obok bloku mojej koleżanki Joli, gdzie zagwizdałam na nią pod oknem, potem ulicą Włady Bytomskiej do Parku Promienistych. 
Trawniki wyglądały jak zielono-żółty dywan utkany z mleczy. 
Ptaki głośno świergotały. 
Krzewy tawuły obsypane białymi kwiatkami wyglądały, jak panny młode w welonach. Szłyśmy na maturę z polskiego!
Kolejne maje, to początki sesji letnich. Godziny spędzone w bibliotekach, na balkonie ze stertami książek. Na balkonie, już w nowym mieszkaniu. 

W moim własnym pokoju z zielonymi firankami.No i ten najważniejszy maj - w 1980 roku. 
Maj Gałczyńskiego. 
Maj zakochania.
11=sty maja - dzień weselny, dzień wietrzny, dzień pamiętny. 

Tańczyliśmy do piosenek Abby. 
Różowe goździki porwane z weselnego bukietu dla mnie. 
Nocne pocałunki w pociągu podmiejskim.
".. wszyscy się żenią, tylko ja nie..." powiedział mi w tańcu.
"...jeszcze nic straconego.." odpowiedziałam mu.
Pierwsza randka w imieniny Nadziei. Pierwsze tulipany.
Rok później byłam już mężatką.
Kocham maj.:)

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Ale romantycznie:-))) Niby znam tę historię, a jednak mnie wzrusza zawsze:-)
Dla mnie maj też jest szczególny...
W maju poznałam moich przyszłych teściów (rok to chyba był 2000, nieprawdaż?).
W międzyczasie matura.
Potem w maju zaręczyny.
Dwa lata później w maju ślub:-)
Kocham maj:-)

mamuśka pisze...

No, było romantycznie:))) A w następnym maju czekaliśmy na Ciebie:)))