poniedziałek, 9 czerwca 2008

Brat

To zdjęcie mojego Brata lubię wyjątkowo. 
Ile ma na nim lat? 
Może 10, może 12. 
Skupione spojrzenie, trochę smutku, trochę tajemnicy. Nieodmiennie wywołuje moje wzruszenie.
Mój Brat Jurek uradował rodziców. 
Potem trochę dał im popalić. 
Płakał tak głośno, że sąsiedzi po drugiej stronie ulicy kazali mamie zamykać okna. Sąsiadka, Żydówka, radziła, żeby go "namierzyć". Już nawet nie chcę myśleć o tym, na czym to polegało. 
Na szczęście czas mijał, Jurek rósł i problem zniknął. 
Rósł pięknie, był oczkiem w głowie i ulubieńcem znajomych i rodziny. Nosił śliczne ubranka. Może szyła mu Celina, a może przysyłała UNRA? 
Marysia, Taty siostrzenica, uwielbiała go, chociaż nie chciała zostać chrzestną. 
Pani Świderska, miła sąsiadka, mówiła:"albo zostanie ministrem, albo go powieszą", co oznaczało, że ten rezolutny chłopczyk daleko zajdzie. 
Jako trzylatek poszedł do przedszkola sióstr mariawitek przy ulicy Franciszkańskiej. Któregoś przedpołudnia wyszedł z przedszkola i, przechodząc przez ruchliwą ulicę, wrócił do domu. Zdaje się, że wtedy obraził się na kogoś.
Żyli sobie we trójkę, bo Celina wyszła za mąż i wyprowadziła się. 

I dobrze, przestała mieć pretensje o to, że Jureczek majstruje przy jej maszynie do szycia.  
Chodzili na spacery, robili mu zdjęcia. W wózeczku, na koniku. Nie wiem, jak sobie radzili pracując, pewnie pilnowali go na zmiany, tak jak mnie. Nie chcieli mieć więcej dzieci, nie w tej ciasnocie, w tych trudnych warunkach. Niestety, lekarz ginekolog nie zgodził się na kolejną aborcję...
W 1954 roku zbliżały się Jureczka 7-me urodziny. Czy przeczuwał, co się święci? Czy dziwił się, że Mama ma duży brzuch?
W lutową, mroźną sobotę Mama wróciła z pracy wieczorem bardzo zmęczona. Śnieg zasypał tory i duży kawałek trasy szła pieszo. Brzuch jej bardzo ciążył, dziecko miało urodzić się za niecałe 3 tygodnie. Miała już nawet skierowanie do szpitala.
Jurek pewnie już spał, gdy zaczęło się coś dziać w domu.

 Pani Świderska zabrała go do swojego mieszkania i położyła z dziewczynkami. Sprytna Jadzia powiedziała mu, że będzie miał brata. Albo siostrę. Stało się! 
Rano zastał grubego noworodka przyssanego do maminej piersi. Wcale go nie chciał! Dziecko zabrało mu wanienkę. I mydełko. No, i oczywiście mamę!
Nie wiem, jak to się stało, że mój Brat zaakceptował mnie wreszcie:) 

Może nawet polubił:)
Nie bardzo pamiętam czas jego szkoły podstawowej. Na pewno jeździł z Zenkiem, swoim przyjacielem z trzeciego piętra, na rowerze. 

Zdaje się, że był dość przeciętnym uczniem. 
Po siódmej klasie postanowił, że zda do Technikum Elektrycznego. 
Nie mam świadomości ani wiedzy na temat tej decyzji, ale klimat wokół niej był napięty. Może mama się bała, może nauczyciele nie wierzyli... 
Jurek zdał. 
Szkoła zdaje się wtedy startowała. Nie było w klasie żadnej dziewczyny. Nie mieli swojego gmachu. O ile pamiętam, szkoła dopiero się budowała przy ulicy Małgorzaty Fornalskiej. 
Jurek nagle stał się prymusem. Uczył się zawzięcie, zgarniał piątki i pochwały. Chodził w granatowym garniturze-mundurku z lampasami przy spodniach. Na zielonej tarczy miał błyskawicę. 
Uczył się przy naszym okrągłym, niewygodnym stole. Siedział w kucki na krześle albo półklęcząc obejmował jedną ręką sterczące kolano. 
Wkuwał, liczył, robił rysunki techniczne. Pojawiły się takie urządzenia, jak krzywik, suwmiarka, suwak logarytmiczny. 
Czarny tusz, redisówki, piórka. 
Ołówki o różnych twardościach. Nazwy przedmiotów nauczania trudne do wymówienia - materiałoznawstwo, transformatory, elektromechanika... 
W domu zaczęli się pojawiać niezwykle przystojni i interesujący koledzy mojego Brata. 
Mama pękała z dumy po wywiadówkach. 
Kiedy szkoła przeniosła się do nowego gmachu i ogłoszono konkurs na imię patrona, jacyś dowcipnisie wrzucili do urny nazwisko Jurka. Był w końcu najlepszy!
Po pięciu latach nie było wątpliwości, że wybierze studia. 

Wydział elektryczny na Politechnice Łódzkiej. 
I znowu był świetny. 
Mimo obaw i zrzędzenia Mamy, że na pewno zawali studia z powodu uroczej studentki o kręconych włosach, mój Brat cały czas zdobywał szczyty. 
Nauki przybywało. Piątki zbierał teraz do indeksu. 
Uczył się leżąc na tapczanie albo nocami przy marnym oświetleniu, w kuchni za szafą. 
Po pięciu latach został magistrem inżynierem. Zaproponowali mu etat asystenta na Politechnice. Został i w swoich tajemnych laboratoriach uczył studentów.
Tymczasem czas mijał i kariera naukowca nie dawała dobrych perspektyw na utrzymanie rodziny. 

Mój Brat zaczął uczyć w szkole. Tam, jak zawsze w życiu, nie robił nic na odczepnego. Zawsze do bólu dokładny i solidny. Na swoją emeryturę przeszedł jako wicedyrektor.
Nie spotkałam nikogo, kto znając mojego Brata, nie powiedziałaby o nim "wspaniały człowiek".

1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Wspaniały człowiek:-D