niedziela, 29 czerwca 2008

Szkoły-100ka




W lutym skończyłam 7 lat. 
Umiałam już czytać. W wakacje, które dla mnie były po prostu latem, dostałam raniec z granatowej tektury, obsadkę ze stalówką, zeszyty w trzy linie, kapcie w worku, fartuszek z białym kołnierzykiem... 
Szkoła była niedaleko, ale rodzice nie wypuszczali mnie samej poza podwórko. Codziennie wędrowałam na 8.00 z Mamą lub z Tatą. Pierwsze dni były niezłe, znałam już cały Elementarz, wszystko było łatwe. Potem zaczęły się schody.
Na gimnastyce zaczęła przychodzić pielęgniarka dentystyczna. Jeszcze teraz pamiętam charakterystyczny zapach, jaki ją otaczał i gulę w gardle. Co będzie, jeżeli wyczyta moje nazwisko?...
Gimnastyka, z koniecznością rozbierania się i zagrożeniem gabinetem dentystycznym szybko pozbawiła mnie radości życia. 
Potem zaczęło mnie gnębić pisanie. 
Wszystkie zeszyty miałam upstrzone kleksami z atramentu, przekreśleniami, stronami wytartymi "na wylot" i oczywiście uwagami pani Kowalczuk "pisz staranniej". 
Płakałam. Kazałam mamie sprzedać mój raniec i książki. 
Najchętniej sama bym się komuś "odsprzedała", żeby uwolnił mnie od tego koszmaru! 
Prawie co rano bolał mnie brzuch. Albo głowa. Albo jedno i drugie. Mimo wszystko uczyłam się dobrze i nawet dostałam czerwoną odznakę Wzorowa uczennica.
Po pierwszej klasie pojechałam na kolonie do Grotnik. Kolonie były okropne, nienawidziłam życia w "stadzie"
Po wakacjach czekała mnie jeszcze gorsza niespodzianka. 
Naszym wychowawcą został pan Kozieł, matematyk, postrach szkoły. 
Chyba musiałam zrobić niezłą awanturę, bo Mama załatwiła mi przeniesienie do równoległej klasy II b. Pretekstem było to, że II b nie musi chodzić na 8.00. Rzeczywiście, zaczynałam o 11.30, 12.30, czasem nawet 13.30. 
W krótkie, zimowe dni wracałam ze szkoły już po ciemku, przy blasku żółtego światła lamp na iskrzącym śniegu, obok oświetlonych wystaw sklepowych, które dawały złudzenie ciepła.
Pierwszy dzień w II b pamiętam - zmieniałam buty na pantofle "wywrotki" w szkolnym przedsionku. Byłam spięta i wystraszona. W pewnej chwili trzasnęły główne drzwi i weszła wysoka, szczupła dziewczynka o okrągłych policzkach i zadartym nosie. Utykała silnie, jedną nogę miała znacznie krótszą, cieńszą. Wyglądało jednak na to, że w ogóle się tym nie przejmuje. Wyglądało na to, że cieszy się życiem! Z jakiegoś powodu zapadła mi w serce. To była Krysia Zapart.
Siedziałam z nią w jednej ławce przez następne 7 lat. 
Krysia przeszła w dzieciństwie chorobę Heinego-Medina. Przeżyła. Jej brat umarł. Krysi została porażona noga. 
Dawała sobie radę. Była wesoła, towarzyska, lubiana przez wszystkich. 
Była bardzo ładna. Gdy podrosłyśmy, uwodziła wszystkich chłopaków. 
Przez jakiś czas chodziła dodatkowo do szkoły muzycznej, grała na akordeonie. 
Rodzice rozpieszczali ją, miała zawsze modne ciuchy, modne fryzury. Pierwsza zaczęła malować swoje piękne, długie rzęsy, pierwsza założyła buty na obcasie. Krysia była gwiazdą, a ja jej księżycem.
Od VI albo VII klasy powierzono nam opiekę nad sklepikiem szkolnym. 
To była niezła fucha! Na każdej przerwie otwierałyśmy sklepik, który był w wydzielonej części holu, na drugim pietrze.
 W sklepiku można było kupić różne drobiazgi papiernicze ( zeszyty, ołówki, gumki, linijki, bibuły, stalówki, rygi...) oraz słodycze. 
Cukierki na sztuki, lizaki, wafelki, herbatniki, dropsy, oranżadę... 
Po te wszystkie produkty musiałyśmy chodzić do wybranych sklepów, do papierni, która była niedaleko szkoły i do spożywczego, aż na ulicę Harnama. W tym celu pani opiekująca się samorządem szkolnym zwalniała nas z którejś lekcji. Prawie zawsze towarzyszyli nam jacyś chłopcy, bo pudła z zakupami były ciężkie. 
To była fajna robota! 
Trochę gorzej było, gdy co jakiś czas przychodziła pora remanentu i musiałyśmy zostać wtedy po lekcjach. Na pociechę zawsze dostawałyśmy jakieś słodycze w rozliczeniu, bo sprzedawanie na sztuki zawsze przynosiło superatę:)
Na początku VIII klasy Krysia wyprowadziła się z rodzicami z naszej dzielnicy na dalekie Rokicie. Codziennie dojeżdżała do szkoły na ósmą. Na Rokiciu jej ojciec budował dom. Właśnie budował, a nie wybudował. 
Kiedy odwiedziłam Krysię na ulicy Nizinnej, byłam trochę zszokowana. Mieszkali właściwie na placu budowy, w jednym pokoju, cała reszta była w stanie powstawania. 
Krysia zdała do innego liceum, przestałyśmy się widywać, czasem pisałyśmy do siebie listy. Nauka nie szła jej najlepiej. W ostatniej klasie postanowiła nie podchodzić do matury i zdecydowała się na operację nogi. Operacja się udała. Krysia odwiedziła mnie w następnym roku, nie kulała! Zdała maturę systemem dla zaocznych. Jeszcze mi przysłała zaproszenie na ślub. Potem wyjechała z Łodzi. Podobno urodziła syna, ale nawet nie wiem, skąd miałam tę informację. Szukałam jej wiele razy, różnymi sposobami. Bez rezultatu.:((
W podstawówce lubiłam wiele dziewczyn.
Była więc Bożenka Jędraszczyk, szczupła, wysoka blondynka, siedziała z Anką. Czasem przyjaźniłyśmy się we trójkę, lub w czwórkę... 
Bożenka mieszkała w blokach. Wydawało się, że jest z "lepszego" domu, ale to chyba było złudzenie. Cierpiała na łuszczycę, czasami wpadała z tego powodu w dołek. Jednak to ona pierwsza wyszła za mąż i urodziła syna. Zmieniła nazwisko na szlachetne, ale jej los daleki był od bajki. Mąż chyba nie był najlepszym mężem, miała kłopoty z synem. Teraz już jest babcią i to dwojga wnucząt!!
Następne: Wiesia i Jola, papużki - nierozłączki. Wiesia mieszkała w tym samym domu, co Krysia. Wszystko to nas jakoś łączyło.
Ala K. - zdecydowana brunetka z warkoczami. Intensywnie walczyła z chłopakami.
Jola P. - szczupła z płową czupryną obciętą na modnego pazia, zaradna, wygadana.
Ania S.- przystojna, córka znanego śpiewaka operowego, skończyła historię sztuki. Nigdy nie zadzierała nosa.
Iza K. - córka dentystki, delikatna, wrażliwa. Ostatnio dowiedziałam się, że przez wiele lat była dyrektorką szkoły, a teraz jest już na emeryturze.
Janeczka N. - zawsze z dystansem.
Irka C., zawsze elegancka, śliczna i wiotka.
Grażynka i Ola, też zawsze razem. Ola nie żyje od kilku lat.
Teresa N., korpulentna, konkretna. Też wcześnie zamężna.
No i oczywiście ANKA. Historia o Ance to już całkiem inna HISTORIA:))
Tak, jak historia o chłopcach:)
C.D.N.

Ta Basia wracająca ze szkoły w świetle latarni, wzdłuż wystaw sklepowych, jakoś mi pasuje do powieści Musierowicz:-)
29 czerwiec 2008 07:51
Usuń na zawsze



11 komentarzy:

mamuśka pisze...

Usunęłam zdjęcie razem z komentarzami! Ciężkie jest życie bloggera (a może bloggersa!)

Anonimowy pisze...

Mnie też się to tak trochę kojarzyło w trakcie czytania :)
Ale może po prostu wszystkie czytelniczki MM tak mają...

mamuśka pisze...

Agaciocha też czytuje Musierowicz?:))

Anonimowy pisze...

No, nawet pożyczyłam swego czasu całą kolekcję od Kasi... :) A moja miłość do tych książek zaczęła się od "Kwiatu Kalafiora", bo to jedyna książka, jaką miałam w domu.

PAPROCH pisze...

Ano, pamiętam:-) Agata pożyczała dla siebie, przy okazji czytała chyba też Mama:-) Bo to wciąga jak diabli:-)

mamuśka pisze...

Czekamy na "Sprężynę":)

Anonimowy pisze...

A to jeszcze nie wyszła??? Miała być jesienią... :(

mamuśka pisze...

Wyczytałam, że najnowsza data wydania zapowiadana jest na kwiecień 2009.

PAPROCH pisze...

Dopiero? Oj, coś pani MM chyba natchnienia brak... Albo czasu...

mamuśka pisze...

Przeczytałam, że...woli bawić sie z wnuczkami:)) Już trzy lata pisze, więc musi wprowadzić zmiany, jako , że bohaterowie rosną i czas tez się zmienia.. Musieli zmienić okładkę, bo Sprężyna urosła i stała sie chyba nastolatką!:)))

Anonimowy pisze...

No właśnie - dokładnie to samo czytałam. I też widziałam 2 okładki (różne). Ale gdzieniegdzie piszą, że może uda się w październiku tego roku...