poniedziałek, 23 czerwca 2008

Iwona i ja


Początkowo pewnie nawet mnie nie zauważała. 
Miała własną siostrę w podobnym wieku, była zakochana i jedenastolatka z warkoczykami mało ją obchodziła. 
Zaczęłyśmy się kontaktować, gdy weszłam w okres dorastania. Co dla mnie było niemożliwe, dla Iwonki prawie zawsze było do zrealizowania. "Dlaczego nie?" pytała zaczepnie i okazywało się często, że owszem, tak. 
To mnie równocześnie fascynowało, przerażało i denerwowało. 
Denerwowało i przerażało, bo było nie moje, bo nie liczyła się z moim lękiem, moimi ograniczeniami, fascynowało, bo było nowe i pachniało przygodą.
Niezauważalnie zaczęła mnie kierować w stronę kobiecości. 

Na któreś urodziny dostałam od niej cieniutkie, nylonowe pończochy! 
Dała mi swój cień do powiek. Był błękitny i nie wiem, czy do mnie pasował, ale innego nie miałam. 
Używałam go na specjalne okazje. 
Dała mi tusz do rzęs. Podłużne, czarne pudełeczko ze sztabką twardego tuszu i szczoteczką. Szczoteczkę trzeba było zwilżyć, żeby tusz nabrał odpowiedniej konsystencji. Zwilżało się najczęściej śliną!
Stopniowo kształtowała mój gust. 

Przestałam zakładać  niebieskie rajstopy do zielonej sukienki. 
Podarowała mi swoją spódnicę, która świetnie na mnie leżała, wyszczuplała sylwetkę. Namówiła kilka razy swoją mamę, żeby pomogła mi w skrojeniu sukienki, bluzki, uszyła szorty. Dzięki temu miałam jedną z najładniejszych sukienek, skrojoną z klosza, miodową na głęboko podkrojonych ramiączkach. Taką sama w kroju, błękitną sukienkę nosiła Teresa, młodsza siostra Iwonki, która była dla mnie również niedościgłym wzorem.
Iwona i Jurek podarowali mi książkę z wierszami i w ten sposób uznali moją wrażliwość poetycką, moje zdolności w tym kierunku. Żeby słowo stało się ciałem:))
Namawiała Jurka, żeby robił mi zdjęcia, pozowała mnie do nich, kreowała. Rozpuściła włosy, zdjęła okulary..

Niestety, nie byłam tak fotogeniczna, jak ona...
Chociaż teraz, gdy patrzę na te zdjęcia, widzę jakiś urok tamtej nastolatki, jakąś ukrytą prawdę.
Gdy wyjeżdżała, pisała specjalnie do mnie kartki pocztowe.
Latem, 1971 roku, pojechali na kolonie jako wychowawcy. Kolonie były w Gielniowie. Dostałam informację, że mogę tam na parę dni dojechać. Dołączyłam do grupy Iwony. 

Traktowała mnie specjalnie, jak pomocnicę. Zorganizowałyśmy teatrzyk kukiełkowy dla młodszych grup. 
Kukiełki były z warzyw. 
Iwona miała przygotowane przeróżne skarby, szmatki, guziczki, włóczkę... Tworzenie było cudowną zabawą i prowokowało do coraz to nowych pomysłów. Grałam rolę smoka. To ja wymyśliłam, żeby zamontować mu światełka z latarki, żeby miał groźne ślepia. Jedna z dziewczyn pod "sceną" z parawanu paliła papierosa i gdy ukazywał się smok buchał dym. Przedstawienie zrobiło furorę. Zaprosiliśmy też dzieci z wioski na następny spektakl.
W Gielniowie przeżyłam coś niezwykłego, poczułam się WAŻNA!
Następnego roku, latem, Iwona była w ciąży. Miała piękny, duży brzuch i pozwalała mi go dotykać. 

Jurek mówił na Iwonę Duża Kopa. Dziecko w brzuchu było Małą Kopą. Jesienią urodziła się Agnieszka.
Październik się kończył. Dni były krótkie. Jechałam do nich późnym popołudniem na ulicę Sowińskiego, gdzie wynajęli malutki pokoik. Szłam od furtki wśród pożółkłych liści i wyobrażałam sobie, jak wygląda...
Leżała pośrodku swojego łóżeczka, które kupowałam razem z Jurkiem. POŚRODKU!!! 

Wokół było mnóstwo miejsca. Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze takiego małego dziecka! 
Iwona podniosła ją i dała mi w ramiona... Jakby trochę dzieliła się ze mną tym szczęściem. Doceniłam ten gest.
Potem zostałam sama z Agnieszką, a mój Brat ze swoją żoną poszli na jesienny spacer. Miałam 18 lat. Byłam odpowiedzialna.Iwona wpłynęła na wybór moich studiów. Najpierw chciałam zdawać na pedagogikę, jak ona. Ale rok wcześniej otworzyli wydział psychologii w Łodzi. Iwona pisała pracę magisterską u profesora Gerstmanna. Nie miałam wiary, że mi się uda. Chętnych było bardzo dużo. Iwona jak zwykle spytała ze swoim nieustającym optymizmem: "Dlaczego nie?"
Zdałam. Wierzyłam, że pomogły mi jej kontakty z kolegą z roku, który został na psychologii asystentem. Teraz myślę, że nie miało to żadnego znaczenia, bo asystent Janek tylko nas pilnował przy egzaminie. Ale czułam się pewniej.
Zaczęłam nowy okres w swoim życiu. Już nie zawsze i nie we wszystkim zgadzałam się z Iwonką. Miałam inny temperament, inne potrzeby, inne poglądy. 

Moje malkontenctwo przeciwko jej optymizmowi. 
Kiedyś bardzo się pokłóciłyśmy. Już nawet nie pamiętam, o co. Byłam bardzo zła i nie potrafiłam o tym mówić. Iwonka przyjechała do mojego nowego pokoju na Retkini, pokoju z zielonymi firankami. 
To była poważna, trudna i efektywna rozmowa. 
Ja zobaczyłam inaczej moją Bratową i może ona inaczej zobaczyła mnie. Atmosfera się oczyściła.
Potem Iwonka zaczęła mnie swatać. 

Ciągle byłam sama, może Mama użalała się przed nią na ten stan, w każdym razie pojawił się na horyzoncie Krzysztof, kolega Jurka z pracy. 
Krzysztof był niewysoki, niezbyt atrakcyjny i potwornie nieśmiały. Wcale mi się nie podobał, ale byłam miła. Na szczęście nie zdarzyło się nic, co można by uznać za jakąś więź między nami. 
Następny był Rysiek, chłopak z ich sąsiedztwa. 
Rysiek był przystojny, spędziliśmy miłego Sylwestra i ze dwa razy umówił się ze mną. Po czym bardzo rozsądnie zauważył, że do siebie nie pasujemy. Miał rację, ale ja poczułam się "olana". 
Swatanie było bolesne, pokazywało mi dobitnie, że jestem do niczego. 
Moja Bratowa, pełna dobrych intencji, przy każdej okazji próbowała mnie "wyłuskać" z mojej skorupy, oświetlić, postawić w centrum. Nie czułam się z tym dobrze. Nosiłam przyklejony do ust sztuczny uśmiech, aż bolały mnie szczęki.
Wyszłam za mąż. 

Podejrzewam, że sytuacja odwróciła się, i teraz Iwonka musiała wysłuchiwać wątpliwości Mamy na temat mojego małżeństwa, moich dzieci, mojej pracy i w ogóle mojej postawy "złej córki". 
Nigdy nie miała mi tego za złe. Myślę, że raczej broniła mnie i mojego prawa do samostanowienia.
Stopniowo, przez lata poznawałam trochę inną Iwonkę, niż ta roztrzepana i chaotyczna. 

Poznałam jej smutek i lęk. Jej wątpliwości. Jej trudne emocjonalnie dzieciństwo. Nie straciła przez to, stała mi się bliższa.
Kiedy miałam 13 lat, zrobiła dla mnie pamiętnik na imieniny i napisała w nim:
Każdy z nas musi koniecznie zaczepić sie o to, co go otacza. O to, co zna, o swoją miłość, o swoich przyjaciół, pod groźbą, że pogubi się w powszechnym pomieszaniu pojęć, że nic już nie będzie znał, że nic już nie będzie kochał.

Jesteśmy "zaczepione " o siebie.


9 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Kolejna ciekawa historia:-)

mamuśka pisze...

Ciekawa? Przecież chyba ją znasz?

PAPROCH pisze...

No i co z tego, że znam (zresztą znam pobieżnie). Zawsze ciekawie się Ciebie czyta:-)

Anonimowy pisze...

I tu muszę się znów zgodzić z Kasią: Nieważne o czym jest historia - zawsze czyta się ją ciekawie.

PAPROCH pisze...

A propos, ciekawe, jakie wspomnienia Ty będziesz mieć po latach o swojej bratowej, szwagierko;-)

mamuśka pisze...

Właśnie, właśnie! Tak sobie pomyślałam, że z was też niezła paczka:))

Anonimowy pisze...

Hmm, no to może porozmawiamy po latach :-) Pierwsze moje wspomnienie jest takie, że mój brat zapomniał, iż jestem u babci i zabrał tam swoją (wtedy jeszcze) dziewczynę na noc (chyba szli z radia). No i wyszło tak, że zanim się poznałyśmy, musiałyśmy dzielić łóżko :P

mamuśka pisze...

No, to niezły początek znajomości! I chyba jednak się nie wyspałyście:)

PAPROCH pisze...

Ano nie za bardzo, ja przynajmniej. Ale nie przez Agatę, tylko przez głośno tykający zegar i babciowe chrapanie;-)