niedziela, 19 lipca 2009

Rodzeństwo


Początki były trudne. Nie pamiętam, co Kasia powiedziała na to, że będzie miała rodzeństwo i czy na nie czekała. Nie pamiętam też, jak zareagowała na to małe zawiniątko w kocyku i czy chciała je potrzymać. Czy się na to zgodziliśmy? Na pierwszym spacerze z wózkiem bardzo chciała pchać, ale bardzo szybko zostawiła wózek na środku ulicy i odbiegła zwabiona jakimś "skarbem" na ziemi. O ile pamiętam, była to puszka po piwie... Zabierała z łóżeczka "swoje" stare grzechotki i piszczące zabawki. Zaczęła pić przez smoczek. Dla ukoronowania wszystkiego nasikała do kartonowego domku dla lalek (wrzuciwszy najpierw do niego mojego dużego, pluszowego miśka!). Jednym słowem "olała " sprawę! Czy byliśmy na tyle mądrzy, żeby zrozumieć jej dziecięcy protest? Chyba jednak dostała burę.
Z bratem zaczęła nawiązywać kontakt, gdy już wreszcie reagował na pochylającą się nad nim twarz. Stawała wtedy przy łóżeczku i "czytała" mu wierszyki. Oczywiście , nie umiała jeszcze czytać, ale znała na pamięć tyle tekstów, że gdy otworzyła książeczkę na odpowiedniej stronie i zaczynała recytować, do złudzenia przypominało to prawdziwe czytanie. Mateusz uspokajał się i wpatrywał w nią uważnym wzrokiem. Kiedy zaczął chodzić, nieuniknione stały się bójki. Walczyli zwykle o terytorium, albo o zabawki.
Stopniowo zaczęli się bawić wspólnie. Kasia miała nieograniczoną wyobraźnię! Bawili się w dom ( i to Mateusz był czasem mamą!), w lekarza, w radio, w szkołę. Urządzali podwieczorki dla lalek, piekli mini pierniczki przed wigilią dla Mikusi, wymyślali całe historie. Nagrywali się na magnetofon. Tworzyli własne listy przebojów. Pisali wierszowane bajki. Urządzali przedstawienia...
Kasia bardzo wcześnie zaczęła czuć się odpowiedzialna za brata. Pilnowała go na podwórku. Pouczała go. W szkole odwiedzała na przerwach. Mateusz uczył się od niej różnych rzeczy.
Pewnie dzięki temu dobrze dogadywał się z dziewczynami:)
Kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, dzieci często spały w oddzielnym pokoju. Rządziły się tam po swojemu. Tworzyły koalicję. Jednakowo bojkotowały nasze pomysły na długie wyprawy. Popierały się w narzekaniu na męczące wspinaczki albo "ble" jedzenie w restauracji. Urządzały polowania na salamandry albo solidarnie , na zmianę opiekowały się liszką znalezioną na drodze. Albo hodowały kaczkę w pudełku po butach. Mateusz zbierał dla Kasi kapsle od butelek. Ona zawsze pilnowała, żeby słodycze były równo podzielone...
Ku mojej wielkiej radości zawsze się lubili. I lubią nadal:)

6 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Naprawdę bywał mamą?;-O

Na salamandry to nie polowaliśmy, bo polowanie to chyba jest złe:-p Podglądaliśmy je namiętnie. I koniki polne:-)

A lubimy się coraz bardziej chyba:-) Ja przynajmniej go uwielbiam:-*

mamuśka pisze...

Naprawdę bywał mamą i kim tam jeszcze go wyznaczyłaś:)))
Był też babą w chustce:)

mamuśka pisze...

A Mateusz twierdzi, że to były traszki i że je łapaliście i wypuszczaliście z powrotem:)

PAPROCH pisze...

Prawdopodobnie ma rację, ale salamandry też nam się zdarzało widywać:-)
Najlepiej z naszych zabaw pamiętam wszelkie z Mikusiami. I pamiętam, jak poszliście na wycieczkę, a my przeprowadziliśmy pod prysznicem akcję "pranie":-D

mamuśka pisze...

A w Wiśle poszliście sami na bilard.

PAPROCH pisze...

Pamiętam:-)