czwartek, 1 sierpnia 2013

Przyjemności z rana.

 



















Zaczęłam dziś rehabilitację na mój miły kręgosłup lędźwiowy.
Wstałam o 6:00. Ostatnio tak wstaję. Kto rano wstaje, ten... może chodzić na pierwszą zmianę rehabilitacji.
Pomaszerowałam do ośrodka Bonifratrów. Dziarskim krokiem. W plecaczku niosłam zaordynowane przybory - ręcznik, kapcie, dwie gazy, białe skarpetki i białą podkoszulkę bawełnianą.
Pani w recepcji zapisała mi numery pokojów przy wypisanych zabiegach. I godziny.
Pokój numer 5 :
- Dwie gazy do umywalki, plecy odsłonić, położyć się na brzuchu!
Potem dwie ciepłe i mokre gazy: ciap!, wylądowały mi na krzyżu. I jakiś przyrząd. 
- Jak będą igiełki wyraźne, to pani mówi...
Igiełki były. Pulsujące.
- Dobrze. Piętnaście minut pani leży.
Obok na leżance starszy pan. Też ma igiełki. Na biodrze. 
Po piętnastu minutach mogę wstać. Dostaję z powrotem dwie mokre gazy.
-Wypłukać, wysuszyć, przynieść jutro!
Następny zabieg w pokoju numer dziesięć.  Dodatkowy numer jest taki, że spotykam sąsiadkę z mojego piętra. 
- O tej samej godzinie mamy!- cieszy się.
Pani od pokoju numer dziesięć jest jednocześnie recepcjonistką. Nie ogarnia. Prawie wszyscy, którzy przychodzą, są dziś po raz pierwszy. Wszystko trzeba im tłumaczyć.
- Pierwszy raz najgorszy - mówi sąsiadka filozoficznie.
Prawda. A czas mija. 
Wreszcie dostajemy swoje rozgrzewające głowice - ja na plecy, ona na biodro.
Piętnaście minut.
Dzwonek brzęczy, że koniec, ale nikt nie przychodzi. 
Chce mi się siku i zdrętwiała mi szyja. Do pokoiku zaglądają kolejni pacjenci, bo jest przy samym wejściu, drzwi szeroko otwarte. Pewnie celowo, bo jest mikroskopijny i byłoby w nim koszmarnie duszno. Pani rehabilitantka pewnie znowu o nas zapomniała.
Najgorszy pierwszy raz...
Nareszcie uwolniona od grzejącego żelazka (plus koc - a na dworze upał!), biegnę do toalety. 
Niestety, czas masażu minął. Ktoś inny leży na leżance. Przez chwilę się oburzam w duchu -  "wlazł na moje miejsce!"
Ale muszę czekać. Tym samym termin na sali gimnastycznej wypadnie całkowicie. 
Nie wypadnie, nie ma tak dobrze. Po masażu mam czekać pod salą gimnastyczną.
Masażysta ma wspaniale ciepłe i mocne dłonie. Jest niewidomy. Wszystko byłoby pięknie i przyjemnie, (gdyby mniej bolało) i gdyby nie gadał ciągle z praktykantką. Żeby to jeszcze o moich plecach! O pierdołach, tak zwanych, gadali. A właściwie ona cały czas nadawała, a on tylko sprytnie podrzucał kwestie.
Piętnaście minut.
Przynajmniej leżanka do masażu ma specjalną dziurę na twarz i nie musiałam szyi wykręcać.
Sala, szumnie zwana gimnastyczną, zapchana przeróżnymi urządzeniami, łóżkami do rehabilitacji, na których uwiązani pacjenci w skórzanych uprzężach wymachują nogami, rękami i wyglądają jak na torturach. Stłoczone obok siebie bieżnie, rowery wysiłkowe, materace, piłki, drabinki. A wszystko razem niewiele większe od mojego dużego pokoju.
W sali gimnastycznej zostaję od razu "panią Basią".
Panienka z kitką kładzie mnie na materacu, tuż  pod ćwiczącym odciąganie nogi, zwalistym jegomościem. Mam założyć skarpetki. Pokazuje mi jakieś prościutkie ćwiczenie i znika. Szuram nogami w zalecony sposób i nudzę się jak mops. 
Potem kolejne, równie nudne pozy. Mam je zapamiętać, bo jutro już sama będę ćwiczyć. Ćwiczeń jest siedem. A może osiem? No i zapomniałam!!!
Najbardziej mnie intryguje, dlaczego skarpetki mają być białe.
Jutro znowu mam z rana przyjemności.







1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Haha :-D
Żeby było widać, czy są czyste :-D