sobota, 14 września 2013

Grzybobranie

Syn zabrał mnie dziś na grzyby.
On grzyby zbierać lubi, ja nie umiem.
Zabrałam ze sobą do kompletu kijki (nawiasem mówiąc, im dłużej się uczę, tym niewygodniej mi się chodzi!)
Pojechaliśmy drogą, nomen omen, przez Prawdę, która miała doprowadzić nas do sedna, czyli do grzybodajnych grzybni. 
Pojechaliśmy, niestety nie świtem, bo "wtedy padał deszcz".
- Niedobrze jest - powiedział Syn, kiedy zajechaliśmy na miejsce - strasznie dużo ludzi.
Faktycznie, nie było gdzie zaparkować. Dużo ludzi, duża konkurencja.
Pomaszerowaliśmy raźnym krokiem. Kijki nie klikały, bo nie było asfaltu. 
Mniej więcej po kilometrze marszu Syn zatrzymał się gwałtownie. 
- Zostawiłem telefon na siedzeniu, muszę wrócić.
Właściwie to nie za bardzo mnie zaskoczył. Sam siebie chyba też nie, bo bez długiego zastanawiania się pobiegł z powrotem. Wrócił spocony. Zdążyłam zrobić rozgrzewkę, którą powinnam była wykonać kilometr wcześniej.
Weszliśmy w las. 

Grzybów było w bród: chłopcy biorą krasnolice,
Tyle w pieśniach litewskich sławione l i s i c e,
 
Syn nic innego nie chciał brać, oprócz podgrzybków. A tych ani śladu. Tylko purchawki i białawe muchomory (a te nazywają się także Amanita rubescens  - ładnie!)
No i z tej frustracji zgubiliśmy się. To znaczy Syn się zgubił, a ja razem z nim. Skupiając się na szukaniu drogi, przestaliśmy się skupiać na szukaniu podgrzybków, czyli Xerocomus (dużo brzydziej!) 
- O, mamy znak rozpoznawczy! Opona od traktora! - oświadczył Syn uspokojony. Ale zaraz natknęliśmy się na następną, i już znowu byliśmy zagubieni. Ale droga się wreszcie odnalazła. I zaraz też znalazł się pierwszy xerocomus.

Panienki za wysmukłym gonią b o r o w i k i e m,
Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem.
 
Marzenia ściętej głowy! Cały czas tylko psiaki.

Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku
Dla szkodliwości albo niedobrego smaku,
Lecz nie są bez użytku: one zwierza pasą
I gniazdem są owadów, i gajów okrasą.
 
Ładne, ale niejadalne. 
Chodziliśmy. 
Było dużo: liści żółtych i brązowych, zgniłych, zjedzonych przez ślimaki. 
Mchu.
Jagodzin. 
Błota. 
Połamanych gałęzi. 
Przewróconych drzew.
Pajęczyn. 
Czarnych żuczków. 
Poza tym: jeden padalec, trzy żaby, dwie puszki po piwie, dwie stare opony od traktora, mrowisko.
Grzybiarze z pustymi koszykami i kozikami w pogotowiu.
 
Trzy godziny później wróciliśmy do domu. 
Bilans: dziewięć podgrzybków (w tym jeden robaczywy), przemoczone buty, trochę liści we włosach i duuuuużo tlenu w płucach. 
Fajnie było! Chyba polubię zbieranie grzybów,
 
 


2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Proszę Pani, nie poznaję Pani! :-D

mamuśka pisze...

Ależ to ja, Twoja Matka!