niedziela, 15 września 2013

Ruchu rano zażywa, emeryt się nazywa

















A mgła z rana, jak śmietana. 
Taki miał być pierwotnie tytuł. Ale nim się wybrałam z domu, mgła mnie przechytrzyła i opadła. Bo też nie było już tak wcześnie, w kościele od dwudziestu minut trwała msza poranna.
Mgła była piękna, pociągająca.  
Wyobraziłam ją sobie nad stawami, wśród drzew, otulającą wieżę kościoła i złoto-rudy park. Wzięłam kijki i poszłam.
Nie zdążałam. Ale i tak widok był niezły. 
Szaro-srebrna woda, pomarszczona przez  deszcz. Majestatyczne kaczki. Liście drzew,  przyozdobione brylantami kropel, cisza.
Nad stawem... wędkarze! Nie sądziłam, że stawy nasze kryją w sobie ŁOWNE ryby! Ale wędkarze w liczbie trzech, moczyli cierpliwie  kije. 
Minął mnie samotny biegacz w neonowo żółtych podkolanówkach. Potem pani z płowym, starym psem w czerwonej apaszce na szyi. Kaczki startowały czasem, a niektóre lądowały, robiąc ładne kilwatery.
Maszerowałam z kijkami. Lewy trochę mi się wlecze zazwyczaj, ale postanowiłam  ignorować tę przypadłość, bo koncentrowanie się na technice odbiera mi radość Bycia.

Nie patrzyłam na zegarek
Nie wyprasowałam spodni przed wyjściem.
Poszłam z nieumytą głową.
Deszcz spływał mi po twarzy, nawet nie założyłam kaptura. 
BYCIE w parku w niedzielę rano wymaga tylko jednej decyzji - wychodzę.
Dlaczego dopiero teraz, to się zrobiło takie proste? 


Jesień, liść ostatni już spadł...

3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Bo może to jedna z tych rzeczy, do których trzeba dojrzeć. Nie mogę się doczekać, kiedy ja dojrzeję :-) Może wcześniej niż za 30 lat... :-)

mamuśka pisze...

Oczywiście, że wcześniej. Masz dobre geny:):):):)

PAPROCH pisze...

:-) Jak by nie było - sporo Twoich ;-)