niedziela, 15 czerwca 2014

Gaudi wszędzie



 Poranna kawa
z "Sagradą" w tle
















...czyli
BARCELONA - dzień trzeci

Bilety mamy  na 10:45. Jak do teatru.
W oczekiwaniu, przysiadamy na barcelońską kawę i, tym razem zabrane z domu, croissanty. 
Czytam w przewodniku o Gaudim. Do tej pory wiedziałam o nim tylko tyle, że kiedyś żył i coś tworzył. 
Czytam, że "miał skłonność do wykraczania poza normy i schematy". No cóż, to chyba za skromnie powiedziane.
Kościołowi Sagrada Familia Gaudi poświęcił 40 lat życia. Przez ostatnie 18 lat  mieszkał w szopie na terenie budowy, a kiedy już wydał swój cały majątek na realizację projektu, zaczął żebrać, chodząc od drzwi do drzwi i zbierając fundusze na dalszą budowę. 
Jak wiadomo, prace budowlane trwają do dziś i na razie prognozy na ukończenie dotyczą roku 2026, czyli stulecia śmierci Gaudiego.
Tylko te informacje sprawiają, że trudno mi wszystko ogarnąć rozumem.

Nadchodzi Godzina Wejścia.
Wejście znajduje się od strony Fasady Narodzenia.
Wchodzimy i to rzeczywiście jest TEATR

Ilość i różnorodność nagromadzonych detali jest nie do ogarnięcia. W dekoracji fasady naliczono wizerunki 36 różnych ptaków i 30 gatunków roślin.

W obszernych informacjach o Gaudim i jego twórczości czytamy, że architekt zawsze inspirował się przyrodą, pilnie studiował konstrukcje budowy roślin i zwierząt - kłosów, muszli, konarów, pni, korzeni, skrzydeł...


Cytat z Gaudiego:
" Na świecie nie wymyślono niczego nowego. Wszystkie nasze odkrycia są jedynie odnajdywaniem tego, co przed naszymi oczami umieścił Bóg. Muchy posiadały zdolność latania na długo przed tym, jak człowiek skonstruował pierwszy samolot." 


 


Jedyne słowo, jakie mi przychodzi do głowy, kiedy chodzę  jak w transie pod 40-sto metrowymi nawami, to GENIUSZ!







Kawałek nawy jest odgrodzony. Wpuszczają tylko tych, którzy chcą się pomodlić, nie wolno robić zdjęć ani filmów. Wchodzę. Kilka rzędów ławek, w nich tylko dwie osoby. 
Klękam przed wiszącym na krzyżu Chrystusem, bo nie chcę mieć przed sobą nikogo więcej. 
Czy się modlę? Nie wiem. Tylko płaczę. 

Na dole, w krypcie odbywa się msza.
Przystajemy na chwilę. Nieoczekiwanie wyrasta przed nami ksiądz, który obficie kropiąc wodą  błogosławi wiernych. 
Odbieram to pozytywnie, może to jednak ma znaczenie...

Sagrada Familia nie jest skończona. Ostatecznie ma wyglądać tak:


Przed nami kolejny "przystanek - Gaudi"
Zbudowany dla rodziny Batlló - Casa Batlló. 
Znaleźć w tym budynku linie proste jest trudno. 
Wszystko faluje, łamie się, mieni, zaprzecza konwencjom. 
Wszystko przepełnione światłem, kolorem, dbałością o każdy szczegół. 
I wszystko to powstało w wyobraźni pewnego Katalończyka pod koniec XIX wieku.

Tu naprawdę mieszkali zwyczajni mieszczanie:)









Nasyceni Gaudim wychodzimy na słońce. Pora na obiad. 
Syn chciałby zaproponować coś ciekawego. Ale jest niedziela, w dodatku święto, Zesłanie Ducha Świętego, czyli Zielone Świątki. Niektóre lokale pozostają zamknięte. 
Lądujemy wreszcie w jakiejś knajpce, gdzie serwują nam cannelloni i ravioli. Smaczne. Pan kelner pyta mnie, czy jestem Rosjanką, a ja nieopatrznie przytakuję. 
- Na zdarowie! - mówi i cieszy się, że potrafi się porozumieć.
- Spasiba - odpowiadam wobec tego. 
Wszyscy się cieszymy, choć każdy z czego innego.
W drodze powrotnej zawadzamy jeszcze o Barri Gotic. 
Tu już nie jest przestronnie. Uliczki są wąskie, ciemne, kręte, stare. Średniowieczne. 
Ludzie jakby mniej się spieszą, przysiadają na murkach, karmią gołębie. Piją piwo w barach. 
O bruk stukają końskie kopyta, ktoś zafundował sobie przejażdżkę dorożką.
A my schodzimy do  metra, które jak ogromna ośmiornica wyleguje się pod ziemią na różnych poziomach.  
Ludzie wędrują we wszystkie strony, w górę, w dół, długimi tunelami, krótkimi przejściami, windami. 
Pociągi jeżdżą często, nadjeżdżają poprzedzane delikatną melodyjką. 
Perony szersze, niż w Rzymie nie grożą klaustrofobią. 
W wielu miejscach spotykamy muzykujących  na różnych instrumentach, a podobno trzeba mieć na to zezwolenie i popisać się przedtem przed specjalną komisją! Przyjemna atmosfera.
Ale, gdy w którymś z przejść słyszę nad sobą dudnienie wagonów, chcę jak najszybciej wyjść na powierzchnię. Wrócić do domu i na nagrzanym balkonie wypić kubek herbaty w towarzystwie uschniętej róży.

Przemyślenia niedzielne: 
- świat jest tam, gdzie jestem ja
- skoro ja dzisiaj spotkałam się z Gaudim, to kto za sto lat spotka się ze mną?
 







2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Czekałam, czekałam, żeby przeczytać, a nie wiem, jak skomentować.
Robi wrażenie to wszystko.

mamuśka pisze...

Robi, robi. Aż nie sposób opowiedzieć.