piątek, 13 czerwca 2014

Jechać, nie jechać, oto jest question

 UFO nad Plaça de Catalunya?














Niektórzy może wiedzą, a inni nie wiedzą, że mnie rwa dorwała.
Dawno. 
Dorwała i trzyma.
Niektórzy może też wiedzą, a inni nie, że mnie Syn zaprosił na wycieczkę małą do Barcelony.
Jeszcze dawniej.
Zabranie ze sobą rwy do Hiszpanii wydawało mi się przedsięwzięciem chybionym, a właściwie niewykonalnym.
Odezwały się wszakże GŁOSY (którym niniejszym jestem wdzięczna), mówiące : JEDŹ!!!
Słowo stało się PODRÓŻĄ !

**************************************************

BARCELONA- dzień pierwszy.

Autobus na lotnisko Modlin odjeżdżał o 8:05. Taksówka o 7:30.
- Spokojnie zdążymy - powiedział spokojnie Pan Kierowca.
W okolicach Ronda  Dzielnych Lotników spokój nas opuścił. Pan Kierowca zgrzytał zębami i rzucał Słowa pod adresem tych, którzy powinni jechać, a nie jadą. 
O godzinie 8:02 zaczął planować, jak będzie gonił uciekający autobus.
O 8:03 Syn wyskoczył z taksówki i pomknął w kierunku parkingu.
O 8:04  kierowca Modlin-busa, kręcąc głową z dezaprobatą, wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wysiadł, żeby otworzyć bagażnik. Uf!
No, i po co się było tak spieszyć? Na start czekaliśmy w Modlinie 5 godzin.

Urozmaiconych kawą. Kanapką z serem. 
Żurkiem (Syn) i barszczykiem ukraińskim (ja). 
Bułeczkami z makiem i bez maku. 
Spacerami do kibla. Dwa razy. 
Spacerami bez celu. 
Wyjściem na świeże powietrze.
Ważeniem bagaży (żeby wiedzieć, ile ważą).
Odprawą bagażową.
Przejściem przez check-in.
Kolejką do bramki, czyli geat'u.
JUŻ!
3 godziny lotu.





Lotnisko
El Prat











Tu już nie ma lekko. 
(Q) rwa mnie dopadła, nie straszne jej granice i jeździ bez biletu.
Siedziałam i cierpiałam. 
Może "siedziałam", to nie najlepsze określenie. 
Wierciłam się, schylałam, kuliłam, pokładałam, masowałam plecy.  Syn cierpliwie czekał.
Czułam się obolała, winna, bezradna, skołowana, zmęczona i zestresowana.
Po godzinie ruszyliśmy.
Długie lotnisko, długie przejście do pociągu, pociąg za dwie minuty, jeszcze bilety, trzeba podbiec... 
Jedziemy. 
Dookoła wszyscy mówią po hiszpańsku!  O kurczę!
Naprzeciwko nas całująca się para. Całująca się ciągle, długo i namiętnie. 
Ona bujna, z burzą czarnych loków, z krzywymi zębami. On, z kolczykiem w brwi, z pożądliwym wzrokiem.
Ja na ostatnich nogach, oni się całują.
Wysiedliśmy. Oni pojechali dalej, ciągle się całowali.
Przesiadka na metro. Górą, bo stacja w remoncie.
Wysiadka.
- Jeszcze trzy przecznice tylko, mamusia, dojdziesz?
A ja wiem???? 
Zmęczona, spocona, spięta, z zaciśniętymi zębami, bolącą i drętwiejącą nogą, z poczuciem surrealizmu, liczę te przecznice i doliczyłam się już ze trzynastu...
Syn mówi:
- Obejrzyj się.
Się oglądam. Za mną monumentalna, dropiata, spiczasta budowla. La Sagrada Familia. 
O, matko, co ju tu robię?
Doczołgałam się wreszcie.
Trzecie piętro, na szczęście jest winda. 
Czarnowłosa Hiszpanka Maria.
Wita nas serdecznie: - Hola! - Oni wszyscy tam witają się serdecznie.
Oddaje mi swoje łóżko, bo jest wygodniejsze.
Czarnowłosy Hiszpan Hektor zabiera ją motorem do siebie.
Nie pamiętam, czy jadłam kolację.
Na pewno się umyłam i położyłam na wygodnym łóżku Marii.


 Oto rzeczone łóżko












Zasnęłam.
Za otwartym oknem szumiała nocna Barcelona.

Dwie myśli z dnia:
Myśl poranna-
"jeżeli teraz nie pojadę, to już nigdy nie będę umiała podjąć takiej decyzji, bo zawsze będę się bała, że coś się WYDARZY" 

Myśl wieczorna-
" no, i cholera miałam rację, że może się coś wydarzyć, może  to zła decyzja była?"

Myśl nieodkrywcza:
"Zawsze się może coś wydarzyć . I się wydarza. Nie ma innego wyjścia"
O czym będzie nieunikniony ciąg dalszy.
Adeu.



4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Czekałam bardzo na wpis ten :-)
Uwielbiam Twoje relacje z podróży ;-)
PS. Bramka to GATE, nie geat ;-)

mamuśka pisze...

OK.Czyli do gate'u? :):)

PAPROCH pisze...

No, jeśli już tak z polska odmieniać, to chyba tak :-)

mamuśka pisze...

Umówmy się, że to literówka:):):)