sobota, 9 maja 2015

Opowieści o rzeczach - książki

Więc...
Zaczynałam tego posta już ze dwa razy.
Okazuje się, że temat "książki" jest dla mnie, jak pojazd kursujący w czasie i przestrzeni bez nawigacji.
Się wzięłam i zdyscyplinowałam.

Otóż, książek mieliśmy kiedyś znacznie więcej.
Pamiętam ten moment, gdy odkryłam nagle na najwyższej półce grubą warstwę kurzu i misternie uplecioną pajęczynę.
Oczywiście, świadczy to o braku sprzątania, ale też niestety o braku czytania!
Żal mi się zrobiło tych książek. 
Przeczytanych, zapomnianych, zakurzonych.
Podjęliśmy kroki, w wyniku których zmieniły miejsce pobytu - trafiły do antykwariatu, biblioteki, kilka zostawiłam na siedzeniach w tramwajach i autobusie.
W grudniu ubiegłego roku odkryłam stronę fejsbukową "uwolnij książkę" i wysłałam kilka paczek w różne strony Polski.
Niektórych książek nie pozbędę się NIGDY.  I to o nich ma być ta opowieść.

 Książki, które dostałam w prezencie od Ważnych Osób.
Jest ich trochę.
Najważniejsze:
1. "Siódme niebo"- K.I.Gałczyński
Moja pierwsza, własna poezja Gałczyńskiego. Kupiłam ją sobie za pieniądze od Taty na 16-urodziny. Kosztowała 35 złotych, no to nie było tak mało wtedy. W środku cały czas przechowuję telegram:

zapraszamy do udziału w wielkiej grze z tematu gałczynski stop.program nagrywany będzie w dniu 24 maja w telewizji przy ul woronicza 17 studio nr 2 o godz 16 stop prosimy o natychmiastową telegraficzną odpowiedz potwiedzajęcą swoj udzial w programie redakcja wielkiej gry

2. Moja druga poezja Gałczyńskiego-
pięciotomowe wydanie Dzieł
Moje wymarzone. Niedoścignione. Spod lady albo po znajomości.
No i drogie, jak cholera. W roku 1979 (roku wydania) kosztowało 450 złotych.
Moja pensja wynosiła 3100.
Na Gałczyńskiego raczej nie miałam szans.

Aż tu nagle... 
Właśnie były moje 30-te urodziny.
Właśnie wróciłam z pracy. 
W dużym pokoju stał stół, który niedawno kupiliśmy, bo zbliżały się chrzciny naszej Córeczki. Krzeseł jeszcze nie zdążyliśmy kupić.
No, i właśnie na tym stole, ułożone w równy stosik, leżały bajeczne, kolorowe i błyszczące tomy poezji.
Mąż wypatrzył je (wyprosił? wychodził?) w antykwariacie. I kupił.
Cena antykwaryczna z roku 1984 - 5400 zł (!!!!)
Moja pensja za 1/2 etatu - 7100.
Robi wrażenie, czyż nie???


3. Moja pierwsza książka kucharska, "Kuchnia Polska"
Kultowa. Pożądana. I porządna!
Dostałam ją od  Męża (słusznie) na samym początku małżeństwa. 
Cały czas z niej korzystam.


4. "Nastolatki nie lubią wierszy" - ukochana książka z wierszami, którą dostałam na 13-ste urodziny od Brata i (jeszcze wtedy) nieBratowej. 
Zaczytana. Otwierała mi okna na świat poezji innej niż ze szkolnych czytanek. Dawała poczucie wolnej, niezależnej, nieskrępowanej niczym możliwości składania słów.
5. "Penrod"
Słyszeliście kiedyś o tej książce?
Nie, prawie nikt o niej nie słyszał. 
Ani o jej autorze. 

Booth Tarkington żył sobie na przełomie XIX i XX wieku, w Indianapolis i popełnił, obok jakichś nie znanych bliżej powieści, dwie książki dla młodzieży, w 1914 roku "Penroda" i w 1916 "Siedemnastolatka", którego też czytałam, nie wiedząc, że obie książki łączy ten sam autor.
"Penroda" dostałam pewnego słonecznego dnia, najpewniej w niedzielę, bo w inne dni nie chodziliśmy na spacery. 
Po przemaszerowaniu przez Park Śledzia zawróciliśmy na rogu Zgierskiej i Północnej. 
Stał tam sobie kiosk z gazetami, papierosami Sport, wodą Przemysławka, perfumami Być może..., grzebieniami z plastiku, metalowymi wsuwkami do włosów na prostokątnych kartonikach, przeciwdeszczowymi "kapiszonami" (kto wie, co to jest, ręka w górę), pastą do zębów  Nivea, szamponem Brzozowym i kartką z napisem "biletów brak". 
No i, oczywiście, oczywiście były tam za szybką książeczki, głównie z serii "poczytaj mi mamo", ale...

Nie dostawałam prezentów bez okazji. 
Nie wiem, dlaczego tamtego słonecznego dnia, a właściwie niedzieli, Tata kupił mi "Penroda". 
To było, jak Gwiazdka w lecie.
Papierosy, jak dowiedziałam się od usłużnego Googla, kosztowały 3,50. Na książce jest cena 13 złotych. 
Tak. "Penroda" się nigdy nie pozbędę:) 

5. "I w sto koni nie dogoni" Janiny Porazińskiej. 

Też książka od Taty. 
Wydana w roku 1961 i myślę, że wtedy była kupiona. Bardzo się bowiem utożsamiałam z autorką, która napisała w dedykacji pod zdjęciem: "I ja miałam kiedyś 6 lat i marzenie, aby zostać dorożkarzem"
Podtytuł brzmiał: gawęda o moim dzieciństwie.
Uwielbiałam te historie! 
Kładliśmy się z Tatą na kozetce pod oknem, ja wtulałam nos pod jego pachę, a on czytał takim tonem, jakby sam snuł opowieść.
O ludziach, o zwierzętach, o zwyczajach, o przygodach Janeczki i jej braci. 
W przedmowie "do kochanych czytelników" autorka napisała:

"wyobraźcie sobie Janeczkę o małym warkoczyku, w fartuszku i o buzi umorusanej miodem albo czarnymi jagodami.

Dawne to, bardzo dawne lata. Odbiegły i nie dogonisz ich ani na rączym koniu, ani na skrzydłach, ani rakietą księżycową.
Tylko myśl ludzka, najszybsza, w jednej sekundzie może się tam przerzucić."

Tak, tak pani Janino, i w sto koni...
Zostają nam tylko wspomnienia.



Park Śledzia,1965.


3 komentarze:

PAPROCH pisze...

Piękna opowieść :-)
Pięć tomów Gałczyńskiego faktycznie robi wrażenie! Widzę, że w tej rodzinie fantastyczne prezenty na trzydzieste urodziny są normą ;-)

mamuśka pisze...

Kolejne wyzwanie przed nami za dwa lata

PAPROCH pisze...

O tak!
Ja już się zastanawiam...