poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Atlantyk liże mi stopy

Dnia czwartego pojechaliśmy spełnić moje marzenie.

Pojechaliśmy samochodem wypożyczonym, marki Audi.

Czarnym. 

Z fasonem.

Porto leży nad oceanem, ale Wielka Woda jest tam okiełznana betonem i cywilizacją.

Syn zarekomendował Espinho. - "Najładniejsza plaża tam jest"

Była.

Plaża rozległa, upstrzona muszelkami "jak dobra kasza skwarkami",  jak rzekł Kargul, albo Pawlak, nie pamiętam.

Pusta.
Wietrzna.
Cała dla mnie.
 
Ocean falował . Szumiał. A nawet huczał. 
Rozpostarty z  lewa na prawo, bez ograniczeń. Niebiesko biały pod błękitno mlecznym niebem.
 
Za zimno było na moczenie stóp.  Chciałam go chociaż pogłaskać. Fale jedna za drugą wpływały na plażę i umykały, zostawiając tylko ślad piany.
- O, tamta będzie duża - powiedział Syn.
Była.
Chapnęła mnie za buty, zanim zdążyłam uskoczyć. 
Najpierw się rozpłakałam. Ze szczęścia. 
Potem zaczęłam się śmiać.
I śmiać.
I śmiać. 
I nie mogłam przestać.
 

Teraz pora na Pacyfik. ( ha, ha, żart!)
 

5 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Oj... Kto wie? Może i ten Pacyfik na Ciebie czeka? 🙂

mamuśka pisze...

Polecę z Synkiem do San Francisco.

PAPROCH pisze...

O! To jest plan! ❤️

Mateusz pisze...

Samochód był granatowy!

mamuśka pisze...

No masz! Ale ciemny :)