niedziela, 14 kwietnia 2024

Dzień trzeci: kawa, wino i azulejos

 
 
Kawa jest tam wszędzie dobra. 

W barach, w knajpkach przytulonych do krzywych uliczek, w restauracjach.

W malutkim sklepiku w Espinho.

W podziemiach katedry w Lizbonie.

Przy klasztorze Hieronimitów.

Pita w szklankach, szklanicach, kubkach i filiżankach. 

Nigdzie nie piłam tyle dobrej kawy.

 

Piłam też dużo wina.

W Porto jest oczywiście Wino Porto. 

Na stromych zboczach rzeki Duero rosną bujnie winogrona. Z winogron robi się wino.  

Od owoców do butelki droga wina daleka. W licznych winnicach spoczywają beki i beczki, a mili portugalscy przewodnicy i przewodniczki opowiadają historie tego wonnego trunku. 

Porto jest mocne, wzmacniane spirytusem winnym.

Dnia trzeciego zwiedziliśmy winnicę Burmester, jedną z  kilkunastu nad brzegiem rzeki.

Na słupkach są nazwy i logo winiarni


Po zwiedzaniu była degustacja . 
Piłam wino białe i czerwone.
In vino veritas.
Prawda z wina wypłynęła taka, że uderza mi do głowy. 
Skutkując tak zwaną głupawką.
 
Dobrze, że po moście  Ponte Dom Luis I przeszliśmy wcześniej.
Most, nazwany tak na cześć króla Ludwika I, został zaprojektowany przez ucznia Gustawa Eiffla. Oddany do użytku w roku 1886, ma 385 metrów długości i 45 metrów wysokości. 
Środkiem jeździ metro. Po dwóch stronach mostu biegną dwa chodniczki dla pieszych. 
Chodniczki od 45-cio metrowej przepaści oddzielają barierki. Nie za wysokie.  Liczni przechodnie, w tym i ja, wolą chadzać z daleka od barierek. Nie za daleko, bo metro... 
Więc dobrze, że trzeźwa całkiem tamtędy szłam.
 
Widoki z mostu oszałamiające. 
Na oba brzegi rzeki Duero "porośnięte" gęsto domami o czerwonych dachach. 
Na przycumowane statki, łódki i barki.
Na położone po drugiej stronie  miasto Vila Nova de Gaia.

Tak więc po moście szczęśliwie przeszłam trzeźwiutka. Chociaż nie bez drżenia łydek. Za plecami raz przeleciało nam metro.
 
Po winie, w knajpce wyglądającej jak stołówka pracownicza, zjedliśmy obiad. Miły kelner zasugerował Francesinha
 
 "Francesinha (po portugalsku Mała Francuzeczka) – portugalskie danie w formie kanapki pochodzące z Porto, jedna z odmian zapiekanki Croque[1]. Obecnie jeden z najpopularniejszych portugalskich fast-foodów[2]. "
 

 
Dobrze, że wzięłam pół porcji.
W środku dużo różności. Jakieś mięsiwo, ser, jajko, coś tam, coś tam. na wierzchu dużo sera. Wszystko w ostrym sosie. Do tego jeszcze frytki. Och!
 
No, i wreszcie azulejos.
Te ceramiczne płytki na ścianach domów, kościołów, płotów, wewnątrz i na zewnątrz, to jak logo Portugalii. 
I pewnie całego Półwyspu Iberyjskiego podbitego ongiś przez Maurów.
Azulejos są nie tylko na ścianach. 
W sklepach z pamiątkami zdobią gęsto podkładki pod naczynia, magnesy na lodówkę, biżuterię, kubki, talerze, tworzą wzory na tkaninach, okładkach zeszytów, notesów, kalendarzy, jednym słowem włażą w oczy.
Te na budynkach są często bardzo stare, bo część zabytkowa Porto jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i każda renowacja musi odbywać się zgodnie z określonymi procedurami.


Niektóre azulejos, to prawdziwe dzieła sztuki.
 
A jak już mowa o sztuce, to na koniec dnia trzeciego zajrzeliśmy do Muzeum Marionetek, które szczęśliwie mieściło się naprzeciwko domu, w którym mieszkaliśmy, przy ulicy   Rua de Belomonte.
 

Magiczne miejsce. Pełne lalek teatralnych, kukieł, marionetek, rekwizytów. 
Zostawiłam wpis w księdze gości. Po polsku.
 
Deszcz dnia trzeciego nie padał.

2 komentarze:

PAPROCH pisze...

Nie podeszłabym do barierki...
Azulejos włażą w oczy jak przedziwne formy Gaudiego w Barcelonie 🙂

mamuśka pisze...

Tak właśnie.