niedziela, 27 kwietnia 2008

Gałczyński


Gałczyńskiego poznałam razem z wierszem o żołnierzach z Westerplatte. 
Recytowałam go na tej samej akademii, na której wygłaszałam swój wiersz. 
Wiersz Gałczyńskiego mnie zaczarował. Mieliśmy w domu tylko malutki tomik z bibliofilskiej serii, którą kolekcjonował mój Brat. 
Tomiki, oprawione w białe płótno, miały format niewiele większy od zdjęcia 6x9 . Mieściły się w kieszeni. 
"Pożyczyłam" sobie Gałczyńskiego na długo. Nie rozstawałam się z nim . Czytałam w kółko te same wiersze. Wypożyczałam z biblioteki. Wkrótce mnóstwo umiałam na pamięć. Białe płótno na "moim" Gałczyńskim przestało być białe. Kartki spuchły od ciągłego przewracania. 
Czytałam wszystko o Gałczyńskim. 
Wspomnienia, biografie, krytyczne opracowania. 
Z fascynacją poznawałam szczegóły jego życiorysu. Historię imion, kolejne miejsca zamieszkania, miłość do Natalii, nieuporządkowane życie, uzależnienie od alkoholu, wojenną tułaczkę. 
I wszędzie powstawały wiersze! 
Poematy, listy z fiołkiem, Zielone Gęsi...
Przy różnych okolicznościach cisnęły mi się na usta cytaty, fragmenty, porównania.
"A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź, wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj.."
"Proszę, proszę, rozgość się , serdeczny, rozejrz się dokładnie po wszystkim.."
"Już kocham cię tyle lat..."
"Najlepsze te małe kina..."
"...i śnieg pada przez pomyłkę i topnieje na jezdni..."
"Oto widzisz, znowu idzie jesień, człowiek tylko leżałby i spał..."
Dziesiątki wierszy, dziesiątki fraz w głowie. 

Znałam Jego twarz i Jego głos, wiedziałam, jakie lubił kolory i rekwizyty, jakiej muzyki słuchał.
W IV klasie liceum wystartowałam w Olimpiadzie Języka Polskiego. Odpadłam w etapie międzyszkolnym z powodu gramatyki, ale nie to było ważne. Pracę pisemną poświęciłam Gałczyńskiemu. Naszpikowana cytatami chyba się spodobała, bo w końcowej mowie przewodniczący komisji wymienił ją jako jedną z lepszych.
Potem wymyśliłam, że wystartuję w Wielkiej Grze. 

Zaproponowałam temat: Gałczyński, życie i twórczość. 
Długo trwała cisza, aż wreszcie... zaprosili mnie do Warszawy na eliminacje. Pojechaliśmy z Jurkiem na Woronicza. Wędrowaliśmy po długich korytarzach telewizji w poszukiwaniu odpowiedniego studia. Mijali nas zaaferowani ludzie, tancerki w piórach, Karol Strasburger uczył się roli spacerując w te i wewte... 
Dali mi arkusz z pytaniami. Wypełniłam. Wydały mi się dziecinnie proste. Kazali dzwonić i dowiadywać się o zakwalifikowanie.
Z telewizji pojechaliśmy w Aleje Róż. Tam mieszkała Natalia Gałczyńska. Stałam pod drzwiami i czułam jak bije mi serce. Byłam o krok od mieszkania - legendy. 

Tam było Jego biurko, Jego pióro i lampa z zielonym abażurem i Srebrna Natalia... 
Nie zapukałam. Zabrakło mi odwagi. 
Krótko potem, w 1976 r. Natalia Gałczyńska zmarła. Żałowałam bardzo, że stchórzyłam pod tymi drzwiami w Alei Róż. 
Postanowiłam napisać do Kiry Gałczyńskiej. Publikowała wtedy w "Przekroju" swoje felietony. Napisałam na adres redakcji. List...doręczono! Dostałam odpowiedź! Bardzo osobistą, bardzo serdeczną. 
Korespondencja rozwijała się. Pisała mi o swoich relacjach z ojcem, o swoim synu, o leśniczówce Pranie.
Tymczasem dowiedziałam się, że zakwalifikowano mnie do grona kandydatów do wystąpienia w Wielkiej Grze. Ale program z tematem Gałczyński przyszedł , a mnie nie zaproszono. Trochę było mi przykro. Grała jakaś "siksa", która chwaliła się powiązaniami z Gałczyńskim, przez tatę czy wujka, nie pamiętam. Ze złością pomyślałam, że pomogły jej te znajomości.
Skończyłam studia. 

Korespondencja z Kirą Gałczyńską trwała. 
Nie była zbyt regularna ani częsta, ale jednak... 
Zapraszała mnie do Prania. Organizowała tam muzeum. 
Byłam zbyt nieśmiała i zbyt niepewna siebie, żeby zdobyć się na taką wyprawę. Bałam się konfrontacji i tego, że rozczaruję sobą panią Kirę. Aż tu nagle...
Dostałam telegram: "zapraszamy do udziału w wielkiej grze z tematu gałczyński stop program nagrywany będzie w dniu 24 maja w telewizji przy ul woronicza 17 studio nr 2 o godz 16 stop prosimy o natychmiastową telegraficzną odpowiedź potwierdzającą swój udział w programie redakcja wielkiej gry"
Miałam przed sobą dwa tygodnie. Od dwóch lat już nie myślałam o Gałczyńskim. Pracowałam. Jednak nie namyślając się za wiele pobiegłam na pocztę, ponaglana tym "prosimy o natychmiastową odpowiedź" i zgłosiłam swój udział. 

Załatwiłam urlop na sobotę. Znajoma z pracy, miła pani Janeczka, załatwiła mi wypożyczenie z Biblioteki Uniwersyteckiej pięciotomowego wydania dzieł Gałczyńskiego. Ze wszystkich innych bibliotek wypożyczyłam wszystko, co tylko znalazłam o Gałczyńskim. Zaczęłam gorączkowe przygotowania.
A w międzyczasie... 

Otóż w międzyczasie, jak w bajce, poznałam kogoś, kto miał zostać moim mężem. 
Jak w bajce, bo ten czas był magiczny. 
I Gałczyński zawsze pojawiał się przy mnie w ważnych chwilach. Tak, jakby mi patronował...
Pojechałam znowu do Warszawy z moim Bratem. 

Wcześniej zadzwoniła do mnie... Kira Gałczyńska i zaproponowała spotkanie. Miała być ekspertem w czasie teleturnieju. Umówiłyśmy się w redakcji "Trybuny Ludu", tam wtedy pracowała. 
Była bardzo miła. Podobna do ojca, z szerokimi ustami i ciemnymi, przenikliwymi oczyma. Zaprosiła nas na kawę. Rozstaliśmy się ze słowami "do zobaczenia w telewizji". 
I pierwsze zdziwienie. Ona miała tam być o 20 tej!
O 16-tej na Woronicza pod studiem nr 2 tłum ludzi. 

Część do innych tematów. Oprócz mnie jeszcze dwie osoby do tematu Gałczyński (to było drugie zdziwienie, bo do gry przystępowało po dwóch uczestników), młoda dziewczyna, Kasia, z Gdańska, równie przejęta jak ja i starszy pan z Warszawy, który opowiadał o swojej z Gałczyńskim znajomości. Poczułam, że przepadłam. 
Byłam przekonana, że wygra ten facet. 
Gorączkowo powtarzałyśmy z Kasią różne fakty, robiłyśmy przegląd wiedzy. Poza tym nic się nie działo. Rosło tylko napięcie.
Około 18-tej pojawiła się pani Stanisława Ryster i zaczęła sprawdzać listę. 

I od razu oznajmiła nam, że jedna osoba z tematu Gałczyński musi zrezygnować. Zawiadamiają zawsze więcej osób, na wypadek, gdyby ktoś nie dojechał...
Nie mogło mi się to pomieścić w głowie! 
Facet z Warszawy wspaniałomyślnie zrezygnował.
Do studia weszliśmy przed ósmą wieczorem. 

Temat Gałczyński był jako ostatni. 
Usiadłyśmy po dwóch stronach szklanej ścianki ze słuchawkami na uszach. Na wstępie miało być 20 pytań, które wyeliminują osobę do dalszej gry. Szłyśmy łeb w łeb.
Pani Ryster powiedziała: "kończą mi się pytania, czyżby nasze zawodniczki miały przyjeżdżać jeszcze raz?" (na dogrywkę). 
Wtedy padło 19-ste pytanie, na które odpowiedziałam źle. 
Moja przeciwniczka dobrze. Odpadłam. 
Ona też nie zdobyła głównej nagrody. Kira Gałczyńska pomachała nam ze swojego miejsca.
Dopiero w czasie emisji telewizyjnej przekonałam się, że Kasia też nie znała prawidłowej odpowiedzi. Zaczęła dobrze i w pół słowa pani Ryster jej przerwała, bo gdyby Kasia  swą wypowiedź skończyła, okazałaby się niedobra. Dotyczyła bowiem innego wiersza. Pani Ryster nie mogła tego wiedzieć, ale Kira Gałczyńska na pewno...
Wszystko razem wywarło na mnie złe wrażenie - czterogodzinne oczekiwanie na nagranie, potraktowanie nas przez panią R. i wreszcie ta ostatnia nieuczciwość, bo tak to właśnie odebrałam. 

Ja prawdopodobnie też bym nie wygrała, ale chodziło o zasady. 
Moje idealistyczne podejście do świata naszpikowane poezją Gałczyńskiego ucierpiało mocno. Na szczęście byłam już wtedy zakochana...
Pisałam swoje wiersze.
Żeby postawić kropkę: na któreś z pierwszych imienin po ślubie dostałam od Męża "upolowane" w antykwariacie nowe wydanie dzieł Mistrza w pięciu tomach. 

Wracam do nich do dziś.

4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Bardzo ciekawa historia:-)
Gałczyński najwyraźniej Tatę Ci "podsunął"... Wiedział co robi;-)

mamuśka pisze...

Nooo:))Genialny facet był:)

Mateusz Domański pisze...

Ciekawy artykuł. Pozdrawiam

mamuśka pisze...

Dziękuję. Stare dzieje...