czwartek, 3 kwietnia 2008

Zębolandia


Osobny rozdział w moim życiu, to ZĘBY!
Nie chodziłam jeszcze do szkoły, gdy rozbolał mnie ząb. 

Pamiętam, jak wędrowałam z Tatą do przychodni na ulicę Łagiewnicką. Wtedy chyba jeszcze się nie bałam. Potem otworzyła się przede mną olbrzymia sala pełna foteli, światła i dziwnych zapachów. Kobiety w białych fartuchach oderwały mnie od Taty - już wtedy płakałam - posadziły na potwornym fotelu i kazały otworzyć mocno zaciśnięte usta. 
Wyrywałam się i krzyczałam. 
Włożyły mi do ust metalowy bolec, żebym nie mogła ich zamknąć. Tata stał w drzwiach, daleko, daleko, kilometry ode mnie! Na niego też krzyczały. Kazały mu wziąć odpowiedzialność za coś... Nie chciały mieć ze mną do czynienia!
Tata mnie stamtąd zabrał. To było najważniejsze. Może rozumiał moje lęki, sam miał zawsze kłopoty z zębami. Co się stało z tym bolącym zębem? Ot, zagadka!
W szkole przychodziła po dzieci na lekcjach pielęgniarka dentystyczna i zabierała je na przegląd albo leczenie. 

Najczęściej działo się to na gimnastyce. Przeżywałam katusze. 
Rano bolał mnie brzuch albo głowa. Mama pisała mi usprawiedliwienia. 
Gdy tylko zyskiwałam pewność, że mogę zostać w domu, bóle mijały. Pojawiało się za to poczucie winy. 
Nienawidziłam szkoły. Błagałam Mamę, żeby sprzedała mój raniec i książki. Chciałam być bezpieczna.
Któregoś razu pielęgniarka od dentystki przyszła na matematyce. Zdrętwiała ze strachu zdołałam dojść tylko do schodów. Tam nie wytrzymałam, złapałam się poręczy i zaczęłam wrzeszczeć. 

Mama znowu musiała napisać oświadczenie, że mają mnie i moje zęby zostawić w spokoju. Uratowała mi życie, chociaż skazała moje zęby na zagładę. 
Cztery dolne, stałe jedynki i dwójki złamały mi się zeżarte próchnicą, gdy byłam w II klasie. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak wtedy wyglądałam!
Pani Świderska pracowała w rejestracji, w przychodni zdrowia. Któregoś dnia zabrała mnie ze sobą do pracy i przedstawiła dentystce (jaka szkoda, że nie pamiętam jej nazwiska!). 

Dentystka powiedziała: "tylko zobaczę". 
Obejrzała moje połamane jedynki. 
"Nic nie będzie bolało, obiecuję". Otworzyłam usta, chociaż nie wiem, dlaczego jej zaufałam. 
Była miła, cicho mówiła i miała delikatne, lekkie dłonie. 
Sprawnie zrobiła mi zastrzyk, opowiadając o przedstawieniu cyrkowym. 
Nic nie bolało. zagoiło się błyskawicznie. 
Ale to był dopiero początek. 
Następne dwa zęby wyrywała mi inna pani, nie tak miła. 
W nocy miałam krwotok z jednego zębodołu. Obudziła mnie wilgoć na poduszce. Myślałam, że to pot. Wokół twarzy straszyła ciemna plama. Może krzyknęłam, nie wiem. Mama w środku nocy pobiegła do całonocnej apteki na Wschodniej. 
Czemu Mama, a nie Tata? 
Trzeba było przejść przez park. Czy się bała? Nie wiem. Nie pamiętam, czy przyniosła jakiś ratunek. Pamiętam, że przez kolejne kilka dni chodziłam z tamponem w ustach, bałam się go wypluć. Miałam 10 lat.
Potem stałam się najmłodszą pacjentką zakładu protetyki w AM. 

Byłam maskotką. Bardzo podobała mi się ta rola. Bardzo szybko poczułam się tam, jak u siebie. 
Nie czekałam w korytarzu, wchodziłam do rejestracji i wdawałam się w pogawędki z paniami za biurkiem. 
Potem wołali mnie fotel. 
Miałam "swojego" pana Janusza.
Janusz miał pryszczatą twarz, ale poza tym był piekielnie przystojny i kochałam się w nim platoniczną miłością nastolatki. 
Janusz Wierzbicki był studentem stomatologii i adoratorem Bożenki Świderskiej. Na mojej dolnej "szóstce" zaliczał ekstrakcję. Pani profesor, otoczona wianuszkiem studentów, powiedziała: "nie martw się, on się bardziej boi niż ty". Rozśmieszyła mnie i nawet nie poczułam, że po szóstce.
Później chodziłam do Janusza na stomatologię, na Kilińskiego. 

Boże, jaka byłam dumna z siebie! 
Przychodziłam sama (inne dzieci z rodzicami, płaczące i roztrzęsione), załatwiałam sprawę w rejestracji i nonszalancko czekałam, aż Janusz zawoła "Basiu, chodź!". 
Myślę, że to była jedna z lepszych moich terapii.
Zęby stały się sposobem na inne moje stresy. 

Gdy nie chciałam iść na jakąś lekcję (najczęściej W-F), szłam do szkolnej dentystki. 
Pani dentystka Łoboda mówiła: "jesteś niezwykle dzielna i cierpliwa". 
JA! 
To było, jak cud.
Na protetyce przystojny Janusz wykonał mi wreszcie protezę i już nie miałam dziury z przodu. 

Proteza była ruchoma, przecież ciągle rosłam. 
Kilka lat później, gdy założono mi pierwszy stały most (nie było już niestety Janusza, zajmowała się mną przestraszona studentka Dorota), nikt nie traktował mnie już familiarnie. 
Choć panie w rejestracji były te same, nie pamiętały mnie.
To nie był niestety koniec moich zębowych potyczek. 

Niedawno spróbowałam policzyć wszystkie gabinety dentystyczne, w jakich bywałam. 
Wyszło 22, ale mogłam o którymś zapomnieć:)




4 komentarze:

PAPROCH pisze...

O rany, straszne przeżycia. W ogóle masz bardzo smutne/przerażające wspomnienia z dzieciństwa. Ja takich sobie nie przypominam... Przynajmniej niezbyt łatwo. Pamiętam, jak Tata był ze mną na pobraniu krwi i pielęgniarka mi żyłę rozwaliła. Na pocieszenie Tata kupił mi zestaw bucików dla lalek. Pamiętasz to?:-)

mamuśka pisze...

Pamiętam:))Wśród bucików były kozaczki:)
Moje wspomnienia są różne:) Przecież dobre też.

PAPROCH pisze...

No tak, ale te z lekarzami związane-zazwyczaj straszne:-/
A kozaczki pamiętam-czerwone:-)))

Mateusz pisze...

ehh.. no mamusia, ja też nigdy nie byłem za pan brat z dentystami;) I nadal ich nie lubię.. chociaż po ostatniej terapii (7 zębów w dwa miesiące) trochę mi przeszło;)