wtorek, 8 kwietnia 2008

Higiena


W naszym malutkim mieszkaniu nie brakowało mi wcale metrażu ani własnego pokoju, tylko łazienki. Myliśmy się w misce za szafą. 
Co tydzień Mama grzała wodę w wielkim kotle. W kranie była tylko zimna woda. 
Zdejmowali z Tatą owalną, cynkową balię ze ściany za kredensem i urządzana była kąpiel.
Najpierw, jako najmłodsza, myłam się ja. 
Później wchodził Jurek (wody trochę dolewano, żeby była cieplejsza). 
Po Jurku mył się Tata. Mama na końcu. 
Wcale mnie to nie dziwiło, ani brzydziło. 
Nie znałam innych łazienek. 
Proceder skończył się pewnie, gdy zaczęłam dorastać. 
Została tylko miska. I szare mydło. 
Chociaż ono wcale nie było szare, tylko brązowawe. Nazywało się Popularne. Czasem trafiał się Biały Jeleń, który rzeczywiście był trochę jaśniejszy, kremowy. 
Mydłem myłam też włosy. Do ostatniego płukania dolewałam octu, żeby zmyć z włosów szary, mydlany osad. 
Pierwsze szampony, Brzozowy albo Pokrzywowy, pojawiły się w naszym domu dopiero w latach 70tych. Mydła toaletowe pewnie jeszcze później.
Jako dziecko nie myłam zębów!!! 
Nie pamiętam, czy rodzice je myli. Nie pamiętam pasty do zębów, pewnie aż do okresu mojej szkoły średniej! 
Nie mam pojęcia, jak było w innych domach. Pasta do zębów firmy Lechia albo Nivea była dostępna w kioskach.
Najtrudniejsze były sprawy fizjologii. Siusiałyśmy z Mamą do nocnika, Tata i Jurek wprost do zlewu.
Ubikacje (mówiło się"ustępy") były w końcu podwórka. Trzeba było zejść z trzeciego piętra, przemaszerować przez całe podwórze i przeżyć zapach panujący w ustępach (czytaj:smród)...
W niewielkim pomieszczeniu z małym przedsionkiem było kilka kabin zamykanych na kłódki. Do każdej należało po kilka rodzin. Do naszej 3 lub 4. Jedna kabina była cały czas otwarta, dla wszystkich. 
Miała dwa porcelitowe pedały, na których trzeba było ukucnąć. Zamykała się na luźny haczyk, i nawet po zamknięciu zostawała szpara między drzwiami i framugą.
Czasami dozorca tam sprzątał, częściej nie. Zdarzało się, że sikałam po prostu na podłogę w kącie. Nie tylko ja, robiły tak wszystkie dzieciaki.
Jeżeli zrobiło się do nocnika, jak mówią niektórzy, "coś grubszego", trzeba było przejść z nim przez całe podwórko i wyrzucić wszystko do ustępu. Nocnik opłukać pod kranem. Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy ze wstydu, chociaż oczywiście nie tylko ja wynosiłam nocniki.
Ubikacje do dzisiaj prześladują mnie w snach. Ohydne ubikacje, ustępy, kible i klozety!!!!
Zmywanie robione było w dużej, emaliowanej misce, do której wlewało się trochę zimnej i trochę gorącej wody. Do tego garść sody dla zmiękczenia i łatwiejszego mycia "statków", bo tak właśnie nazywała się ta czynność. 
O ile pamiętam, naczynia nie były płukane, od stolika z miską do zlewu z zimną woda był za duży odstęp. 
Najpierw Mama myła szklanki, potem talerze, potem sztućce, na końcu garnki. 
Garnki tylko w środku oczywiście. Na zewnątrz były osmolone na czarno od ognia. 
Umyte trzeba było od razu wytrzeć ściereczką, nie było tam miejsca na żadną suszarkę ani ociekacz. Wytarte odstawić na miejsce, czyli do kredensu. Ściereczka suszyła się na rozciągniętym w kuchni sznurku, obok przepieranych na misce majtek, pończoch i skarpet.
Co jakiś czas, mniej więcej co 6 tygodni, kuchnia za szafą zamieniała się w pralnię. 
Ale o tym dopiero c.d.n.


4 komentarze:

PAPROCH pisze...

O rajuniu:-/
Oczywiście słyszałam już te opowieści, ale za każdym razem mnie dreszcze przechodzą na sama myśl. Zwłaszcza jak pomyślę o tym chodzeniu przez podwórko do klozetu. A jak komuś się w ulewny wieczór zachciało?...:-/
No i to mycie się w miednicy, w tej samej wodzie 4 osób... Takie pewnie były wtedy normy, przynajmniej w uboższych rodzinach, ale to i tak dla mnie nie do wyobrażenia:-/ Ależ teraz mamy dobrze z czyściutkimi, pachnącymi, lśniącymi łazienkami, z prysznicem, pachnącymi kosmetykami... :-)

mamuśka pisze...

A jak sie zachciało w nocy? Albo w mróz? A najtrudniej było z gośćmi, co im się siusiu chciało. Nie wszystkie panie chciały robić do nocnika za zasłonką...:)) a JAK mróz był , TO WODA W KIBLU zamarzała i NIE dawało się spuścić, TRZEBA było nosić WIADRO ZE sobą...

PAPROCH pisze...

Jezusicku!;-p
Ja bym też nie chciała na rodzinnym przyjęciu robić do nocnika za zasłonką:-/

Mateusz pisze...

:| No szczerze mówiąc też sobie tego nie wyobrażam, chociaż wiem, że tak było.. Dobrze, że teraz mamy łazienki w domach;)