sobota, 29 marca 2008

Obrazki II


Rynek
Na rynek chodziło się we wtorki i w piątki. To były dni targowe. Chodziliśmy na Rynek Bałucki. Można było pójść naszą ulicą aż do ulicy Łagiewnickiej i skręcić w prawo. Jednak najczęściej przechodziliśmy przez podwórko pod numerem 8 i na skróty, małą uliczką Berlińskiego dochodziło się do rynku. Ten kawałek miasta pamiętam jako długo nieskanalizowany. Rynsztokiem płynęły pomyje i brudne ścieki. Cuchnęło niesamowicie, szczególnie latem.
Na rynek chodziliśmy głównie po warzywa, ziemniaki i owoce. W piątki tata kupował często koguta na niedzielny rosół.
Cztery strony rynku miały przypisane sobie różne "specjalizacje". Z jednej strony stały wozy z kartoflami. Chłopi przywozili je z okolicznych wiosek. Rodzice kupowali kartofle zawsze u tego samego sprzedawcy. Najlepsze były amerykany. Jesienią kupowali spory zapas na zimę. Ziemniaki trzymane były w komórce, razem z węglem.
Warzywa - cebula, marchew, pietruszka, selery, ogórki, koper były trochę w głębi. Głowy kapusty usypane były w duże sterty. Na drewnianych stołach pyszniły się bielutkie kalafiory.
Wiosną pokazywały się nowalijki:pęczki rzodkiewek, wiotkie, młodziutkie marchewki, ziemniaczki w cieniutkich, prawie przezroczystych skórkach. Cebula z zielonym szczypiorkiem, pachnący koperek. Malutkie buraczki z wielkimi liśćmi na botwinkę. Wreszcie czerwone kule pomidorów.
Najbardziej lubiłam stoiska z owocami. Zaczynały się pokazywać od czerwca- najpierw wielkie, czerwone, pachnące truskawki, później czereśnie, białe i czarne, można je było zawieszać na uszach jak słodkie, jędrne kolczyki...
W następnej kolejności zielone i żółte kulki włochatego agrestu i kiście czerwonych, szklistych porzeczek. Te, dobre były na kwaśny, orzeźwiający kompot.
W lipcu jabłka, papierówki, kosztele, malinówki, jaśniepańskie, trochę później renety, antonówki i koksy. Renety były słodkie i pachnące, dało się je przechowywać aż do grudnia. Pozawijane w gazetę leżały pod łóżkiem w starej walizce i roztaczały po otwarciu boski zapach jesieni.
Obok jabłek śliwki - węgierki, luboszki, renklody, mirabelki...Śliwki najlepsze były na powidła. Mama smażyła je w wielkim garnku i mieszała drewnianą łychą.
Z jabłek i gruszek robiła kompoty. Kisiła ogórki.
Wszystkie zapasy stawały w równych rzędach na szafie, w kredensie, część trafiała do komórki, bo wszystko się nie mieściło w mieszkaniu.
Na rynku można było kupić jeszcze wiele innych rzeczy, ale na te mama patrzyła z dezaprobatą. Nie miała zaufania do rynkowych sprzedawców.
Grzyby- te mogły nas otruć. Mięso - nie wiadomo skąd. Chleb - nie wiadomo, co do niego paprzą...Ewentualnie jajka. Wiosną, kiedy kury się dobrze niosły i "baby" nie składały jajek na zapas. Jajka kupowało się na mendle, czyli po 15 sztuk.
Tylko jeszcze biustonosze kupowała na rynkowym stoisku! Pamiętam jak mierzyła mi mój pierwszy. Co prawda na ubranie, ale na oczach WSZYSTKICH! Był z niebieskiej, śliskiej satyny w kwiatki.
Tata czasami chodził w inne rejony rynku. Tam, gdzie na gazetach porozkładane były najróżniejsze rzeczy: stare gwoździe, nowe uszczelki, używane krany, zardzewiałe śruby, druty, nakrętki, zawory, kolanka, fajerki, młotki, śrubokręty...Zawsze można było znaleźć tę rzecz, której się właśnie potrzebowało.
Można też oczywiście było kupić używane i nowe
ubranie, buty, garnki, talerze, kubki, młynki do kawy, lichtarze, obrazy, książki, gazety, kilimy i co dusza zapragnie!
Ach, zapomniałam o kwiatach! W wiadrach, puszkach, słoikach stały bukiety i naręcza kwiatów. Bez, jaśmin, narcyzy, tulipany, żonkile, peonie, róże, konwalie, stokrotki, niezapominajki, floksy, lwie paszcze, lewkonie, irysy, astry, chryzantemy... Od wiosny do jesieni pachnący, kolorowy ogród!
Wracało się z rynku wolno, z siatkami w obu rękach, z zapachem kopru w nozdrzach, z poczuciem dobrze zrobionego interesu. Bo na rynku zawsze można się było targować. Nie tak jak teraz w hipermarkecie...



4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Z niebieskiej satyny, w kwiatki!! To piękny:-) Głupio się przyznać, ale ja mojego pierwszego stanika nie pamiętam:-O

Anonimowy pisze...

Czytam - czuję, widzę, słyszę, dotykam. Ależ poruszasz moją wyobraźnię, budzisz wspomnienia.
CHCĘ JESZCZE!

mamuśka pisze...

Dziękuję za czytanie i za uznanie:) Będzie jeszcze!

Mateusz pisze...

ehh.. ja jakoś naszego rynku z rogu rzgowskiej i strażackiej tak dobrze nie wspominam.. z
awsze brudny iszary. potem przenieśli go na kurczaki, jak postanowili postawić McDonald's no i po rynku...